Leszek Szaruga: Summa wiedzy o Polsce i Polakach
Dziennikarze RP | 29 sty 2013 21:43 | Brak komentarzy
Wypisy z prasy kulturalnej

Leszek Szaruga
Pojawiła się „Diagnoza społeczna 2011”, socjologiczna summa wiedzy o Polsce i Polakach opracowana przez profesora Janusza Czapińskiego, co stało się okazją do przeprowadzenia z nim rozmowy na łamach „Gazety Wyborczej” (nr 281/2012) zatytułowanej „Tylko miłość”.
Dowiedzieć się z niej można m.in. tego, że: tylko 3 proc. Polaków ufa polskiej klasie politycznej. (…) W ostatnich latach radykalnie spadł odsetek Polaków, którzy widzą jakikolwiek związek między władzą państwową, a ich własnym życiem. Tylko 7 proc. uważa, że jest tu przełożenie. (…) Polacy uważają państwo za nieefektywne w coraz większym obszarze usług publicznych. Jeszcze niedawno twierdzili, że publiczna służba zdrowia powinna gwarantować wszystko. Dziś 49 proc. płaci dodatkowe pieniądze sektorowi prywatnemu i na państwo się nie ogląda. Byle Lewiatan się nie wtrącał i dał im swobodę wyboru. (…) Kowalski od państwa wciąż dużo wymaga w trzech sferach: obrona narodowa, polityka zagraniczna i bezpieczeństwo wewnętrzne. (…)
Polacy nie ufają państwu, a jeszcze mniej ufają wszystkim politykom. Więc absolutnie nie wierzą, że jakiekolwiek ugrupowanie polityczne może problemy państwa rozwiązać. Myślą: jest dziadowsko, za bardzo nic się z tym nie da zrobić, więc wszędzie tam, gdzie mogę omijać te rafy, to je sam omijam. (…) Politycy niech się odczepią. (…) Nie myślimy kategoriami dobra wspólnego. To wynika ze wszystkich badań. (…) Polaków można pozyskiwać wyłącznie do projektów, w których będą widzieli swój partykularny interes. (…) Kraj ma się na razie dobrze. Niestety, czasu jest coraz mniej.
Musimy się pokochać, inaczej czeka nas mocne hamowanie. (…) Proszę, to referacik, który mam wygłosić za kilka dni: „Znaczenie miłości bliźniego dla rozwoju Polski”. To jest nasze być albo nie być. W Polsce nie ma miłości bliźniego, a jeśli jest, to wąsko rozumiana. Bliźni to członek mojej ferajny albo rodziny. Wyłącznie. Reszta to stado wilków. Tworzymy takie watahy. (…) Ścigamy się, zajmujemy wyższe lub niższe miejsce na drabinie, w zależności od osobistych zdolności i wykształcenia. Ale nie tworzymy żadnych innowacji. Bo do innowacji niezbędne jest nie tylko wykształcenie, ale też miłość bliźniego. (…) Zaufanie, umiejętność współpracy, brak podejrzliwości, że bliźnim kierują niecne intencje i za chwilę mnie wyroluje.
(…) Proszę spojrzeć na ten słupek. Pokazuje, jak bardzo bogactwo krajów rozwiniętych zależy od kapitału społecznego. Aż 53 proc.! Zaufanie między ludźmi pozwala na pracę w zespole, pozwala też mniejszym firmom łączyć siły, łączyć kapitały i wdrażać nowe pomysły. (…) Przed Polską są dwa scenariusze: albo zamrozimy koszty pracy i dalej będziemy atrakcyjni w montowaniu pralek, albo zdołamy z siebie wykrzesać miłość bliźniego i możemy myśleć o przejściu do gospodarki innowacyjnej. (…)
Trzeba zmienić szkołę jak najszybciej. Zrezygnować z XIX-wiecznego modelu Bismarckowskiego. Uczniowie siedzą tu jak w kinie, widzą swoje plecy. W szkole skandynawskiej nie ma czegoś takiego jak ławki w rzędach. Tam ławki stoją w kole albo w kwadracie. Dochodzi do interakcji. (…) To nie jest tak, że mamy jakiś gen indywidualizmu. Niesiemy po prostu garb czasów sarmackich. Kilka rodów żarło się o wpływy i latyfundia, a w tym wszystkim chłopi przywiązani do ziemi. Współpraca nie była do niczego potrzebna”.
Zmiana modelu kształcenia może to zmienić radykalnie: „Młodzi polscy przedsiębiorcy zaczną ufać innym młodym polskim przedsiębiorcom. A jeśli zaufają, będą mogli odjąć współpracę. (…) W Dolinie Krzemowej na tym to polegało, a nie na żadnych cudach. Małe firmy wchodziły w kolejne fuzje, tworzyły nieformalny klaster. I rosły. Współpraca przynosiła większe zyski niż konkurowanie ze sobą. W Polsce niestety jest zasada: jeśli podejmę współpracę z innym, to mogę mieć z tego tylko mniej, bo będę się musiał podzielić zasługami albo zyskiem. Albo mnie współpracownik wyroluje. (…)
Proszę spojrzeć na ten wykres. Mierzymy poziom zaufania od 1992 r. Płaska linia, prawie nie drgnęło. Dlatego państwo musi tę zmianę na Polakach wymóc. Powiedzieć: 50 proc. wszystkich zadań zlecanych w szkole mają wykonywać małe rotacyjne zespoły uczniowskie. A potem trzeba czekać na owoce tej zmiany”. Jeśli nie nastąpią, dojdzie do katastrofy: „Koszt pracy w Polsce to 32 proc. średniej unijnej. Szybko rośnie – w ciągu ostatnich czterech lat o7 pkt. proc. Kiedy zbliży się do połowy kosztu unijnego, to osiągniemy próg, przy którym montowanie pralek w Polsce przestanie się opłacać. (…) Miejsc pracy zacznie ubywać”.
Czapiński ma, rzecz jasna, rację, ale jego wiara w zmianę systemu edukacyjnego w Polsce jest z lekka utopijna. Kolejne reformy polskiego szkolnictwa – od placówek odstawowych poczynając, a na studiach doktoranckich kończąc – dowodzą, że nikt z polityków, którzy o owych zmianach decydują, nie jest w stanie dostrzec całości: tym samym programy opracowuje się odrębnie dla każdego poziomu kształcenia tak, iż nie są one w stanie stworzyć spójnego systemu, wszystko jest osobno i jeden klocek nie pasuje do kolejnego.
A przecież tego się nie da zrobić od razu: opracowanie takiego systemu, a później jego wdrożenie, to co najmniej siedem-osiem lat. Efekty przyjdą jeszcze później, a to dla polityków musztarda po obiedzie: politycy mają mózgi sformatowane i nie są zdolni spojrzeć dalej niż kolejne wybory, tu zaś pochwalić się reformą szkolnictwa się nie da. I oni też, jak całe społeczeństwo opisane w „Diagnozie”, nie myślą w kategoriach dobra wspólnego. Pod pojęcie patriotyzmu podstawili PARTIOTYZM. Zasadą jest brak zaufania pociągający za sobą niezdolność do współpracy i psucie dyskursu publicznego.
Politykom wydatnie pomagają w tym dziennikarze, czemu poświęcony został ważny blok artykułów w „Tygodniku Powszechnym” (nr 49/2012). W szkicu zatytułowanym „Niewzruszone poglądy” profesor Tadeusz Sławek tak oto opisuje stan rzeczy:
„Dziennikarstwo typu „tak czy nie?” ponosi część odpowiedzialności za aktualny stan polskiego dyskursu politycznego. Udając dociekliwość, usiłuje ono niecierpliwie i za wszelką cenę zmusić rozmówcę do opowiedzenia się po jednej z dwóch przygotowanych dla niego możliwości, a tym samym obniża poziom refleksji nad sprawami publicznymi. Projektowany przez ten rodzaj dziennikarstwa obywatel ma żyć w przeświadczeniu, że świat jest w istocie prostym zero-jedynkowym układem zdarzeń, niewymagającym od nas interpretacyjnego wysiłku. Wystarczy „tak” lub „nie”. Z kolei politycy działający w takim świecie z ochotą przyjmują zwalniającą ich od refleksji rolę administratorów, a nie wizjonerów rzeczywistości. Skoro świat jest „prosty”, wyrazistym w tym świecie będzie ten, kto nie dywagując nadmiernie, opowiada się szybko i jasno za doraźnym „tak” lub „nie”, nie licząc się z konsekwencjami deficytu cierpliwego namysłu.
(…) Owo „tak” lub „nie” dodatkowo wzmacnia podziały partyjne, bowiem antyintelektualizm polskiej polityki polega na tym, że namysł i refleksja zostają zastąpione prostą formułą określoną lojalnością wobec pryncypiów partii. Wyrazistość kreowana przez media pogłębia podziały i nie sprzyja kompromisom. Wszak ktoś, kto skłania się ku ustępstwom, traci medialną wyrazistość, jest trochę na „tak”, trochę na „nie”, a to jest niemile widziane w „wyrazistym” świecie mediów, w którym rozmówcy dobierani są tak, aby od razu zademonstrować nieodwracalny charakter podziałów, a agresywność zachowań podnosi słupki oglądalności programów”.
To prawda, ale też nie zwraca Sławek uwagi na dość istotną cechę polskiego życia społecznego, a zatem i politycznego. Nietrudno bowiem wykazać, że zachowania Polaków bliższe są modelowi walki niż modelowi negocjacji, a to sprawia, że wszelki kompromis uznawany jest za porażkę – owo „tak lub nie?” ostatecznie oznaczać musi „wszystko albo nic”.
Sam Sławek zresztą opisuje to w dalszej części szkicu: „Wyrazistość medialno-polityczna zakłada nie tylko to, że sam jestem „niewzruszony” w swoich poglądach, ale przede wszystkim to, że nie dam się „poruszyć” innym, że nie można mnie „dotknąć” (nie bez powodów mówi się, iż idąc do polityki, trzeba mieć „twardą skórę”). (…) Dokuczliwość naszej sytuacji polega na tym, że mylimy błahą, osiąganą obcesowo wyraźność z powagą należną wyrazistości. Medialno-polityczna wyrazistość należy do świata rzeczy i „łupów”, a w związku z tym rzeczami (typu luksusowe samochody i ekstrawaganckie stroje) się przechwala i afiszuje. Lecz to rzeczywistość wyścigu konkurencji, w której niemożliwa jest ludzka solidarność. Do niej bowiem należy zdolność do „bycia poruszonym”, a zatem do wyrazistości nie polegającej na narzucaniu siebie, lecz wynikającej z wycofania i namysłu”.
Stanowi dyskursu publicznego, przede wszystkim zaś postawom dziennikarzy poświęca dwa wywiady „Polska. The Times” (nr 98/2012) w dodatku „Forum”. Pod wspólnym tytułem „Czy to media psują jakość debaty publicznej w kraju” pismo publikuje rozmowy ze Stefanem Bratkowskim i profesorem Jerzym Bralczykiem.
Bratkowski, bez wątpienia jeden z najwyższych autorytetów polskiego świata dziennikarskiego podkreśla:
„To, że moi koledzy dają się angażować w rozgrywki polityczne i w rezultacie stają się uczestnikami gry politycznej, to są konsekwencje tego, że jeszcze jesteśmy świeżą demokracją, po odzyskaniu niepodległości. To, co teraz się dzieje, przypomina mi wczesne lata 20. Niemiec. Jakoś nie zauważa się, że ktoś tu wzywa do obalenia tego rządu, ktoś podważa stabilność tego państwa, ktoś oskarża rząd o morderstwa. To są rzeczy w normalnym państwie, w normalnych stosunkach nie do zaakceptowania. To wszystko traktuje się jako rzeczy normalne, a potem dziwimy się, że jakiś młody człowiek chce mordować wszystkich dziennikarskich przeciwników, a inny przygotowuje zamach na Sejm i na rząd. (…) jak pani doskonale wie, w tym zawodzie trzeba się pokazać, trzeba zrobić coś takiego, co byłoby zauważone. Wtedy można liczyć, ze człowieka zatrudnią. Takie stosunki były zawsze w tym zawodzie. Natomiast istotną kwestią jest sprawa stosunków między dziennikarzami normalnymi a światem, którego przedmiotem namiętności jest polityka. Potem efekty są takie, że rodzą się faceci, którzy mają wodę w mózgu i planują wysadzenie Sejmu. (…)
Problem polega na tym, że dziennikarstwo musi wrócić do swoich podstawowych zadań, do informowania. Jesteśmy od objaśniania świata. (…) Sytuacja, w której w mediach są tylko politycy, jest niepoważna. Dawniej na Zachodzie była zasada, że udziela się politykowi głosu wtedy, kiedy ma do powiedzenia coś ważnego albo coś bardzo mądrego. A u nas ma pani sytuacje taką, że zabiera głos jeden, potem natychmiast dobierają drugiego, który mówi coś przeciwnego, ponieważ to podobno daje oglądalność”.
Z kolei profesor Bralczyk, odpowiadając na pytanie o przyczyny brutalizacji języka debaty publicznej stwierdza: „Przez ostatnie kilkanaście lat używanie jak najostrzejszych określeń wobec ludzi poprzedniego ustroju nie było w ogóle hamowane. Potem doszła możliwość zamieszczania anonimowych komentarzy w Internecie. Hulaj dusza, piekła nie ma. W Internecie piekła rzeczywiście nie ma, w nim można dosłownie wszystko, zwłaszcza bez nazwiska.
Takie standardy szybko przedostały się do blogów czy mediów internetowych gromadzących tłumy wyznawców i wielbicieli takich treści. Później już poszło. Wiele osób zauważyło, że owszem, można zrobić karierę ciężko pracując od podstaw, mozolnie budując swoją pozycję, ale można też pójść na skróty, rzucając inwektywami i w ten sposób trafiając na czołówki gazet. Media do tego dopuszczają, także one są winne takiej sytuacji. (…)
Media się skomercjalizowały, rywalizują ze sobą na wolnym rynku. To ma niestety tę złą stronę, że wartości językowe odchodzą na plan dalszy. Trudno jest sprawić, by w tej sytuacji dziennikarze dbali przede wszystkim o subtelny, delikatny język. Choć cały czas wierzę, że to nie jest jedyny możliwy kierunek ewolucji mediów. (…)
Dziś żyjemy w okresie burzy i naporu, ale on kiedyś minie. I mam nadzieję, że po tym okresie mocnego rozbuchania agresji ludzie zatęsknią za spokojem. Dziś, owszem, oni oglądają i słuchają tych, którzy mówią ostro, ale potem głosują na tych, którzy zachowują się spokojnie. Osoby, które dziś postrzegamy jako agresorów, z czasem będziemy widzieć jako błaznów. Agresja słowna przestanie być skuteczna, przestanie nabijać słupki oglądalności”.
Przyznam, że wzruszające jest to wyznanie wiary profesora Bralczyka, życzliwego światu językoznawcy, który zdaje się zaklinać naszą współczesność z zamiarem przekształcenia jej w to, co się niekiedy określa mianem starych dobrych czasów. W jednym ze starych dowcipów na pytanie o to, kiedy będzie lepiej, odpowiadało się, że już było. Obawiać się należy, że jeśli chodzi o jakość debaty publicznej, nie tylko zresztą w Polsce, rację trzeba przyznać Mikołajowi Kopernikowi i jego twierdzeniu mówiącemu o tym, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. Ale może się mylę i rację ma profesor Bralczyk, którego wiara w lepszy dyskurs rymuje się z postulatem profesora Czapińskiego i jego wezwaniem do miłości bliźniego.
Leszek Szaruga
Źródło: Studio Opinii, pierwodruk po rosyjsku: Nowaja Polsza, nr 1/2013
Komentarze
Pozostaw komentarz: