„Zdrowajki” – ku pokrzepieniu
Dziennikarze RP | 10 kwi 2020 15:59 | Brak komentarzy
Małgorzata Garbacz
Staruszka w reklamie mówi: – Chciałabym długo pożyć. Ja bardzo lubię żyć! Wszyscy lubią. W stanie zagrożenia – tym bardziej. Niektórzy odmawiają „zdrowajki” po swojemu. Anegdota, dowcip, żart pomagają odreagować strach o życie. Terapia śmiechem jest także troską o zdrowie.
Chyba po 12 i 13 marca, po pierwszym naporze na sklepy, w każdym domu pojawiło się więcej jedzenia niż zazwyczaj. – Tak na tydzień wystarczy – myśleliśmy. A bodajże 16 marca ktoś napisał sms do „Szkła kontaktowego” (z tego źródła pochodzi duża część wykorzystanych tu dowcipów): – Czy te zapasy to już możemy zjeść? Ktoś inny zareagował: „Sympatyczna pani z makaronem pozna miłego pana z papierem toaletowym”.
Z dnia na dzień ogłoszenia Ministerstwa Zdrowia porażały. Przybywało zakażonych oraz uczestników kwarantanny i izolacji. Nie przybywało testów, maseczek, respiratorów, środków ochrony dla służby zdrowia.
Koleżanka, która miała skierowanie do sanatorium, zadzwoniła mocno zaniepokojona (bo przecież kuracjusze są w przewadze z pierwszej grupy ryzyka, schorowani, a do tego zjeżdżają z całej Polski) na ogólnopolską infolinię NFZ i tam 10 marca usłyszała: – Sanatoria przyjmują normalnie. Jeśli się pani zarazi, to najwyżej zostanie pani dłużej na kwarantannie o dwa tygodnie. – Koleżanka pytała, z niedowierzaniem: – Jeśli po trzech tygodniach pobytu oraz po dwóch tygodniach kwarantanny pojawi się kolejny zakażony kuracjusz, to będę prawie dwa miesiące poza domem? – Pani na infolinii odpowiedziała: – Dokładnie tak!
Na szczęście po kilku dniach zawieszono takie lecznicze wyjazdy w całym kraju.
Jednak – choć zaczęło się okupywanie naszych mieszkań przez dzieci i młodzież oraz przez zdalnie pracujących rodziców, nie traciliśmy ducha walki. „Lepsza izolacja niż uziemienie” – napisał jakiś elektryk.
Kolejne marcowe środy oznaczały wprowadzanie poważniejszych obostrzeń. Żarty – owszem, różnej jakości – wywoływały chwilowy uśmiech.
W przywołanym już wyżej programie wyświetlił się SMS: „Proponuję wszystkim Polakom zrobić test ciążowy. Na pewno będziemy pierwsi i jedyni w Europie”. To aluzja do stanu i możliwości państwa w zwalczaniu epidemii oraz „nieznośnego samochwalstwa” premiera – jak napisał Jerzy Baczyński w swoim felietonie „Przypisy redaktora naczelnego” w „Polityce” (nr 12, 18–24.03.2020).
Bezkrytycznie produkował się pan prezydent, biorąc udział np. w czystej wody reklamie nowego komunikatora. No to Polacy z ironią pytali: „Czy kandydatem na prezydenta jest pan Tik Tok?”.
A jakiś czas później otwarcie kpili: „Czy jeśli można iść na zakupy oraz na wybory, to można iść także na imprezę?!”.
Temat wyborów zdominował środki przekazu. To jakby awers jednej „pandemicznej monety”. Rewers wypełniają codzienne zabiegi Polaków, aby kupić płyny dezynfekcyjne, maseczki i rękawiczki. Komu tak naprawdę pomyliły się strony tej monety?
Znajomi znajomym przekazują dowcipne pytania, memy, sms-y. Filmiki rozchodzą się jak fala tsunami: a to para ze sztucznym psem (gałganek na smyczy), bo tak można wychodzić, a to pomysł wyprodukowania maseczki z biurowej teczki, a to absurdalne (z powodu kolejnego zakazu) pytanie: „Czy pełnoletni pies może wychodzić z dzieckiem na spacer?”. A to uciekające jak błyskawica koty, kiedy człowiek kichnie!
I cała seria żartów wyborczych: „10 maja szkoły znowu zostaną otwarte, bo głównie tam są lokale wyborcze”, „A kto będzie urn pilnował, obserwatorzy z Chin?” (po kilkunastu dniach ten żart okazał się nie na miejscu, bo właśnie stamtąd szły do Polski wielkie transporty wsparcia dla służby zdrowia), „Czy te ruchome urny to będą melexem wozić, skoro J. Kaczyński proponuje eksperymenty wyborcze?”.
Wydawało się, że – zdaniem rządu i sprzyjających mu polityków – „ogarniamy pandemię”. Wydawało się tylko… Wkurzeni rodacy wołali: „Zamiast trwonić na wybory, zakupcie respiratory” albo „Chińczykom pomogła sztuczna inteligencja, my nawet prawdziwej nie mamy”.
Po ogłoszeniu tarczy antykryzysowej jeden z polityków, kandydat na prezydenta, mówił o „państwie z tektury”. Dowcipni Polacy pisali do „Szkła”: „Wszystko należy się wszystkim, tylko nie wiemy, ile, komu i kiedy”. Ktoś podchwycił językowy lapsus innego polityka i rozpowszechnił powiedzenie, że „trzymamy wszystkich za kciuki”.
Za ósmoklasistów i maturzystów nie wiadomo co trzymać, bo do 9 kwietnia nie było decyzji o terminach ich tegorocznych egzaminów (21 kwietnia i 4 maja). Młody żartowniś pytał: – Czy mam się e, e, e, e… uczyć?
Znajomy dyrektor szkoły przyznał prywatnie, że „udany” e-learnig jest w rzeczywistości „udawanym” sposobem nauki. Bo to wielka improwizacja, bez systemu informatycznego, sprzętu (ale nie tego osobistego, którym dysponują rodziny w domach) itp.
Młodzież się martwi, dorośli żartują. Rozmowa kolegów: – Co robisz w domu? – pyta jeden. Drugi odpowiada: – Siedzę… – Ale co robisz? – Jak to co, no – siedzę! – A dwie przyjaciółki seniorki zadowolone rozmawiają, że teraz nie muszą podawać mężczyznom swego wieku, tylko wystarczy powiedzieć, w jakich godzinach chodzą do sklepu!
Hm, à propos przenośni w znanym powiedzeniu. Obecnie rzeczywiście ręka rękę myje – dokładnie, kilkakrotnie i z dezynfekowaniem. I bez podtekstu.
W komunikatorze wędruje włoski filmik, w którym coronawirus to głos natury, którą ludzkość tak bezpardonowo niszczy. A na przykład gospodarze polskich miast (m.in. Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia), poirytowani nieudolnością rządzących, zamieszczają na swoich www oraz w wiadomym ogólnodostępnym kanale protesty przepełnione silnymi emocjami i głębokim niezadowoleniem z działań rządu, w tym propagandy sukcesu.
Cóż, rząd odmawia ogłoszenia stanu klęski żywiołowej. A Polacy, jak to Polacy, w trudnych chwilach, odmawiają swoje „zdrowajki”, żeby żart służył pokrzepieniu…
Małgorzata Garbacz
Fot. autorki
Komentarze
Pozostaw komentarz: