Wolność prasy u naszych zachodnich sąsiadów
Dziennikarze RP | 10 paź 2018 22:31 | Brak komentarzy
W Berlinie jak u Bölla
Berlin koniec sierpnia br. Na salonach politycznych niemieckiej stolicy wrze, nie tylko ze względu na upalny koniec lata. Sceny niczym z powieści „Utracona cześć Katarzyny Blum“ Heinricha Bölla. Znowu w centrum bulwarówka „Bild”. Tyle że w politycznym Berlinie na szali skandalu medialnego nie stoi, jak u Bölla, dobre imię jednostki, ale przyszłość samej kanclerz Angeli Merkel i jej rządu wielkiej koalicji. A skandal nie jest efektem manipulacji mediów, ale wywiadu udzielonego opiniotwórczemu dziennikowi przez szefa niemieckiego wywiadu, Hansa-Georga Maassena, po zamieszkach wywołanych przez neofaszystów we wschodnioniemieckim Chemnitz. Maassen zbagatelizował w nim informacje o ulicznych „polowaniach na cudzoziemców” w Chemnitz. Socjaldemokraci domagali się dymisji, ale znany z ataków na politykę migracyjną kanclerz Merkel szef resortu spraw wewnętrznych, Horst Seehofer (CSU) chciał ukarać Maassena – awansem na sekretarza stanu. Przyszłość rządu federalnego wisiała na włosku. W skandalu prasa niemiecka zademonstrowała, że jest godna przydomku czwartej władzy, a szef niemieckiego wywiadu przypomina (aroganckiego) kolosa na glinianych nogach.
Dobre instrumenty na złe czasy?
Niewiele wcześniej, za utrudnianie przez policję w Dreźnie pracy dziennikarzom tłumaczyła się sama kanclerz Merkel. Gdy reporterzy magazynu śledczego „Frontal21” telewizji ZDF filmowali demonstrację skrajnej prawicy i agresywny uczestnik demonstracji (nota bene, jak się później okazało, ówczesny pracownik policji kryminalnej) atakował dziennikarzy, policja dziennikarzy nie chroniła, ale utrudniała im pracę. I dla niemieckich dziennikarzy nastały trudne czasy. Kryzys wokół polityki migracyjnej polaryzuje opinię publiczną, a radykalna Alternatywa dla Niemiec (AfD), jak pokazują sondaże, może stać się drugą siłą polityczną w RFN, przeganiając nawet socjaldemokratów.
W ubiegłorocznym rankingu wolności prasy „Reporterów bez Granic” Niemcy awansowały wprawdzie z 16. na 15. miejsce, pozostają jednak w tyle za krajami skandynawskimi i za Holandią. Oprócz nadużyć służb w dostępie do danych ze smartfonów czy mediów społecznościowych, „Reporterzy bez granic” alarmowali, że w Niemczech narasta problem radykalizacji i aktywności lewicowych (zamieszki w Hamburgu podczas szczytu G20) i prawicowych ekstremistów (demonstracje ruchu „Pegida”). W niektórych regionach byłych Niemiec wschodnich dziennikarze mogą pracować tylko pod asystą policji, a politycy lewicy dostają pogróżki.
Bundespressekonferenz, czyli przychodzi minister do redaktora
Bundespressekonferenz (BPK) to coś, czego polscy koledzy mogą niemieckim dziennikarzom pozazdrościć. U naszych sąsiadów to dziennikarze zrzeszeni w Stowarzyszeniu Federalnej Konferencji Prasowej, czyli w Bundespressekonferenz (BPK), zapraszają ministrów, związki branżowe, wspólnoty religijne czy poszczególnych polityków, a nie odwrotnie. Siedziba BPK mieści się w samym centrum Berlina, obok budynków Bundestagu i urzędu kanclerskiego. BKP to twór powojenny, echo pamięci kolektywnej i sumienia narodu niemieckiego. Powstało, by nie dopuścić do instrumentalizacji mediów na potrzeby polityki, praktyk stosowanych przez propagandystów z III Rzeczy. W poniedziałki, środy i piątki prasa zaprasza na konferencje przedstawicieli rządu federalnego, a zwłaszcza rzecznika prasowego urzędu kanclerskiego i jego kolegów z poszczególnych resortów. Kanclerz pojawia się na forum BPK zwyczajowo raz w roku. Niektórzy politycy unikają zaproszeń dziennikarzy, by nie stanąć w krzyżowym ogniu pytań.
Niemieckie państwo prawa strzeże jednak, by i dziennikarze nie przekraczali granic. W ubiegły piątek na konferencji prasowej Angeli Merkel z tureckim prezydentem Recepem Tayyipem Erdoganem z BPK wyprowadzono dziennikarza Adila Yigita za koszulkę z tureckim napisem „Uwolnić dziennikarzy“ i „Wolność słowa“ dla dziennikarzy w Turcji. Adil Yigit od lat 80. żyje na wygnaniu w Hamburgu. Za współpracę z opozycyjnymi mediami w Turcji, reżim Erdogana domaga się jego ekstradycji z Niemiec. To dla kanclerz Niemiec nie jest jednak sprawa dyskusyjna. Jej rzecznik Steffan Seibert, wcześniej moderator telewizji ZDF, wyproszenie Yigita uzasadniał koniecznością zachowania neutralności w BPK.
Dziennikarz – w Niemczech wolny czy niewolny
Dziennikarz nie jest u naszych zachodnich sąsiadów zawodem prawnie chronionym. Każdy może sam się określić tym mianem, bez spełnienia określonych warunków czy zdobycia specyficznego wykształcenia. Organizacje uznają za dziennikarzy także fotografów prasowych, wolnych autorów i rzeczników prasowych. Gwarancje konstytucyjne daje dziennikarzom art. 5 niemieckiej Ustawy Zasadniczej. Niemieccy dziennikarze mają prawo do odmówienia zeznań przez sądem, a także prawo do wnioskowania o informacje z urzędów publicznych, a nawet – na podstawie orzecznictwa – z prywatnych firm, jeśli wymaga tego dobro dziennikarskiego śledztwa. Dziennikarze nie raz rozliczali przed opinią publiczną z nadużyć niemieckie koncerny motoryzacyjne, znane z mariażu z polityką.
Niemiecki Związek Dziennikarzy DJV (Deutsche Journalistenverbund), z ponad 35 tys. członków, jest największą w Europe organizacją reprezentującą interesy dziennikarzy. Najważniejszym pracodawcą dla dziennikarzy są dzienniki, w których w ubiegłym roku pracowało na etacie 13 tys. osób.
Na drugim miejscu plasuje się radio, a na trzecim – telewizja. Redakcje online rosną jak grzyby po deszczu, przełamując monopol klasycznych agencji prasowych, ale i rozrastają się obok swoich klasycznych braci, jak np. „Spiegel” i „Spiegel Online”. Najsilniejszym koncernem na rynku niemieckim jest Bertelsmann z ponad 17 mld obrotu rocznie. Media publiczne, podzielone na grupę ARD i grupę ZDF (działające w Berlinie na zasadzie obsady parytetowej z mediów regionalnych) plus media regionalne w każdym z 16 krajów związkowych – plasują się na drugim miejscu (6,5 mld euro wpływów rocznie), a na trzecim – koncern Axel Springer (3,56 mld euro rocznie). Szczególną konstrukcją jest publiczna stacja Deutsche Welle z ponad 20 redakcjami narodowymi, która z Berlina (telewizja) i z Bonn (radio i online) wysyła informacje z Niemiec na cały świat. DW finansowana jest ze środków na zewnętrzną politykę kulturalną.
Według informacji branżowych redaktorzy niemieccy zarabiają rocznie średnio 36 tys. euro, a w górnym segmencie ponad 50 tys. Jednocześnie pogorszeniu ulegają warunki finansowe pracy dla wolnych strzelców, choć stale rośnie liczba pracujących za wierszówkę. Większość z nich dorabia, zwłaszcza w Public Relations narażając się na ryzyko utraty wiarygodności. Na początku lat 90. na etatach pracowało jeszcze 18 tys. dziennikarzy, a dziś jest ich ok. 9.600 osób. Przeciętny wolny dziennikarz to mężczyzna o lewicowo-liberalnym światopoglądzie (dane branżowe z 2017 r.).
Kryzys uchodźczy i kryzys zaufania do prasy?
Zalewająca całą Europę fala prawicowego populizmu nie ominęła Berlina, Hamburga czy Kolonii. W 2015 r., gdy kryzys uchodźczy sięgnął zenitu, środowisko bliskie partii AfD, ruchowi „Pegida”, infiltrowanym przez brunatnych, urządzały nagonkę na prasę, ogłaszaną mianem „przekłamanej” (niem. Lügenpresse). Ubiegłoroczne badania demoskopowe Uniwersytetu z Moguncji pokazały jednak, że tylko 13 proc. pytanych było zdania, że media systematycznie kłamią. Co ciekawe, największym zaufaniem cieszą się media publiczne i dzienniki. Aż 72 proc. respondentów wierzy w rzetelność telewizji publicznej ARD i ZDF. Jednocześnie rośnie w Niemczech sceptycyzm wobec Internetu a zwłaszcza informacji rozprzestrzenianych przez portale społecznościowe. Nie słabnie też wrażliwość opinii publicznej wobec zagrożeń związanych z Fake News.
Magdalena Szaniawska-Schwabe, Berlin
Komentarze
Pozostaw komentarz: