MISTRZOWIE MAJĄ GŁOS… Nie bójmy się swoich ograniczeń
Dziennikarze RP | 3 mar 2020 21:10 | Brak komentarzy
Rozmowa z Katarzyną Leśniowską, dwukrotną złotą medalistką I Halowych Mistrzostw Polski Dziennikarzy w Lekkiej Atletyce, reprezentantką SDRP Olsztyn
– Jak się czujesz po zdobyciu dwóch złotych krążków w toruńskiej „Arenie”?
– Przede wszystkim cieszę się, że dałam się namówić na wzięcie udziału w tych mistrzostwach. Przyznam, że moja pierwsza reakcja na propozycję nie była entuzjastyczna. Po pierwsze dlatego, że poza stretchingową jogą niczego nie trenuję, po drugie zastanawiałam się, czy przy problemach z kręgosłupem jest to najlepszy pomysł. No, ale szef oddziału SDRP w Olsztynie jest tak świetnym motywatorem, że dałam się namówić (śmiech). Oczywiście, że cieszę się z medali, gdyż absolutnie nie myślałam, że jakiekolwiek zdobędę, ale wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia i już teraz myślę na poprawieniem czasu w sprincie.
– We wczesnej młodości biegałaś i skakałaś. Kiedy i dlaczego zaczęłaś uprawiać ten sport?
– Trudno mówić, że uprawiałam sport, po prostu zaczęło się od lekcji wychowania fizycznego w szkole podstawowej, które we wczesnych latach 70-tych były koedukacyjne. A to zdarzenie przypomniała mi kiedyś babcia, która odbierała mnie ze szkoły i właśnie trafiła na ostatnią lekcję wuefu. Pani wystawiła wszystkich, czyli chłopców i dziewczynki, do biegu wspólnego, a ja na półmetku byłam pierwsza, zdziwiona zatrzymałam się, poczekałam aż wszyscy do mnie dobiegną i dopiero ruszyłam do ostatniej prostej, by osiągnąć metę ze znaczną przewagą. Nauczycielka była tak zszokowana, że zwołała specjalną komisję, która zaczęła mnie mierzyć, ważyć i oglądać to dziwo. A ja byłam dzieckiem bardzo chudym, z bardzo długimi nogami i jak się okazało z dużą niedowagą. Skutkowało to wezwaniem rodziców do szkoły, bo chyba dziecko jest niedożywione. Na nic zdały się tłumaczenia, że jem absolutnie normalnie, wręcz nie jestem niejadkiem, po prostu mam tak w genach. Skończyło się to założeniem karty dla dziecka pod specjalną obserwacją i skutecznie zniechęciło mnie do zajęć wuefu. Dopiero zmiana miejsca zamieszkania i nowa szkoła, przypadkowo sportowa, okazała się przełomem. Tam dowiedziałam się, że po prostu jestem samorodnym talentem, który powinien być szlifowany, czyli trening czyni mistrza. Nie było dla mnie dyscypliny, w której byłam słaba, ale zdecydowanie najlepiej czułam się w sprincie, skoku wzwyż i w dal. Zaczęłam zdobywać medale w różnych zawodach, byłam nawet czempionem spartakiady w Związku Radzieckim. Niestety, koniec szkoły podstawowej i wybór liceum spowodowały, że praktycznie zakończyła się moja przygoda ze sportem. Z dzisiejszego punktu widzenia uważam, że to był błąd.
– Czyli przerwa między tamtymi, szkolnymi występami a startem w Toruniu nie była mała. Nie miałaś obaw, czy dasz radę?
– Tak, przerwa była znaczna, bo kilka dekad, ale ciekawość okazała się silniejsza. Przypomniały mi się moje dziecięce lata i w końcu doszłam do wniosku, że mój wiek i brak treningu nie muszą być wcale przeszkodą. Natomiast, kiedy weszłam do hali w Toruniu i zobaczyłam, że są to absolutnie profesjonalne zawody, to w pierwszej chwili chciałam zrobić w tył zwrot i udać się na zwiedzanie miasta. Zaczęłam się zastanawiać, co ja tu robię z tymi ludźmi w profesjonalnych kolcach i widać, że cały czas trenujących.
– Twoja mama ostrzegała Cię, żebyś nie skakała w dal, ale jej nie posłuchałaś.
– Tak, kiedy usłyszała, że wybieram się na zawody, to w pierwszej chwili myślała, że żartuję, kiedy jednak utwierdziłam ją, że nie, jej wzrok powiedział wiele. Po prostu „Kaśka puknij się w głowę, w twoim wieku, przecież możesz sobie coś uszkodzić”. No i zaczęło się wyliczanie możliwych kontuzji. Najbardziej przeraził ją skok w dal. Zaczęłam wyjaśniać, tłumaczyć. W końcu dałam za wygraną i obiecałam, że nie skoczę. Niestety, nie dotrzymałam słowa. Trochę było mi wstyd, ale ciekawość zwyciężyła.
– Cieszysz się jednak z sukcesu, chociaż, przyznajmy, konkurencja wśród kobiet nie była duża. Jak sądzisz, dlaczego w sumie niewiele dziennikarek zdecydowało się na start w „Arenie”?
– Startując w zawodach byłam zszokowana tak dużą frekwencją. Dopiero później zorientowałam się, że najliczniejszą grupę stanowili zawodnicy masters, a zdecydowanie mniejsza frekwencja była wśród dziennikarzy, a szczególnie dziennikarek. Myślę, że powód jest prosty, były to dopiero pierwsze zawody dziennikarzy, impreza jeszcze nie rozreklamowana i pewnie nie do wszystkich ta informacja dotarła. Poza tym nie jest łatwo wyciągnąć każdego zza biurka czy kanapy na stadion, co innego mastersi, którzy jak było widać trenują cały czas. Jeżeli chodzi o podział na kobiety i mężczyzn, no cóż, mimo wszystko chyba panowie są odważniejsi i być może mają silniejszy gen rywalizacji?
– Jak je zachęcisz, aby nie bały się zmierzyć swoich sił na bieżni, skoczni i rzutni?
– Myślę, że trzeba to potraktować jako świetną zabawę z możliwością poznania wielu nowych i ciekawych ludzi, nie tylko z kraju, ale i z zagranicy. Ze swojego już doświadczenia mogę powiedzieć, żeby nie bać się swoich ograniczeń, bo każdy je ma, szczególnie kiedy ostatnim sportowym doświadczeniem były lekcje wuefu w szkole. Ja chyba połknęlam bakcyla i postanowiłam potrenować do letnich mistrzostw dziennikarzy, które będą się odbywały już cyklicznie, mam nadzieję. A więc dziewczyny wstajemy zza biurek i z kanap i spotykamy się na zawodach latem.
– Gdzie powiesiłaś swoje dwa złote krążki i gdzie postawiłaś puchar prezesa SDRP, który dostałaś dla najlepszej zawodniczki wśród dziennikarek?
– Puchar i medale są wystawione w centralnym punkcie salonu, gdyż wszyscy, którzy przychodzą muszą dotknąć, żeby uwierzyć. Nawet mama popłakała się ze wzruszenia i przyznała mi rację, że dobrze zrobiłam biorąc udział w zawodach. Może przygotuję specjalną półkę na trofea?
Rozmawiał Marek Książek
przewodniczący oddziału SDRP Olsztyn
Fot. Andrzej Adamowicz
Komentarze
Pozostaw komentarz: