Telewizja. Zaraźliwe hasło dano…
Henryk Zagańczyk | 21 lut 2013 21:09 | Brak komentarzy
Zaraźliwe hasło dano: sprywatyzować publiczną telewizję, przynajmniej jeden program! Długo zastanawiałem się czy podjąć ten temat. – Przecież odosobniony głos w gazecie, która według prasoznawców „żyje tylko jeden dzień” nie liczy się, rozumowałem. W końcu podjąłem wyzwanie. A chodzi bowiem o głos nie byle jaki, bo pana profesora Witolda M. Orłowskiego, upubliczniony na łamach Gazety Wyborczej 18 stycznia 2013 roku pod tytułem: „Publiczne media – a może spróbować inaczej”. To inaczej, to między innymi właśnie prywatyzacja. Jako, że nie przeczytałem żadnego odzewu ludzi z Woronicza, staję…
Pan profesor, były doradca kolejnych przywódców III RP – począwszy od Leszka Balcerowicza, i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – dziś główny doradca ekonomiczny PriceWaterhouseCoopers, a także członek Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku, to postać znacząca, milowa wręcz w podejmowanych decyzjach. Sądzę, że również prywatyzacyjnych.
Do tej pory też nie przeczytałem dyskusji z rozważaniami pana profesora, wystraszyłem się solidnie. A może już podjęto decyzję? I za chwilę dowiem się, że „pod młotek” poszedł np. kanał TVP Kultura. Bo to zapewne – kultura! – deficytowe przedsięwzięcie! Pan profesor pisząc – słusznie chyba – o tym, że „kondycja finansowa mediów publicznych w Polsce zaczyna wyglądać zatrważająco”, spośród recept mających uzdrowić publicznego kolosa poddaje myśl – w punkcie piątym swojej dysertacji, cytuję: …”w takiej sytuacji można by również rozważyć prywatyzację jednego z programów publicznej telewizji, przeznaczając pozyskane środki na finansowanie misji publicznej”.
Interesująca konfiguracja: przeznaczyć „pozyskane środki na finansowanie misji publicznej”! Jednorazowo, a potem… sprzedać jeszcze jeden program, i jeszcze! Bo „publiczna” źle się kojarzy. A ponadto ściga się z komercją o jak największą liczbę reklam. Komercja zaś, która utrzymuje się właśnie z reklam narzeka, że potężny kapitał podbiera jej właśnie ta „publiczna”!
Prywatyzacja, to termin, który w ostatnich dwudziestu czterech latach RP był często używany w języku gospodarczym. To fetysz, zawołanie bojowe polskich speców od gospodarki i tych rządzących. – I z lewa, głównie jednak – z prawa. Panaceum – środek uniwersalny na wszelkie bolączki. Na brak konceptu, jak prowadzić firmy we współczesnej globalnej gospodarce. Jak wreszcie wykorzystać ludzką wiedzę,
Prywatyzowaliśmy już z sensem i bez sensu, a nade wszystko często ze stratami. Byle zbyć! Byle pozbyć się „piętna komunistycznej własności”. Tak to właśnie „komuna” posażyła III RP… Sprzedaliśmy już całą PRL, majątek wypracowany w ciągu ponad czterdzieści lat przez miliony ludzi, którzy w trudzie i znoju odbudowywali i budowali tę Polskę.
Pamiętam, jak na początku lat dziewięćdziesiątych do niektórych co bardziej znanych dziennikarzy tamtych lat zgłaszali się ludzie „represjonowani” przez miniony system: drobni handlarze, którzy szlify „przedsiębiorców”, ludzi bardzo zaradnych w PRLu zdobywali pod magazynami jubilerskimi, pod sklepami peweksowskimi handlując dolarami, zegarkami – podróbkami – szwajcarskimi, złotem. Często – już „za Gierka” – można ich było też spotkać na ulicach Berlina – kręcących watę cukrową dla berlińczyków, bądź oferujących prosto z chodników polskie masło, albo krówki, cukierki dla łasuchów. Raz po raz wyłapywani przez milicję, jako, że handel tymi dobrami był nielegalny.
Ci „męczennicy” wolnego handlu oferowali właśnie bezrobotnym żurnalistom pracę (było ich sporo w okresie transformacji mediów) i atrakcyjne wyjazdy w Polskę, bo ci przecież z racji zawodu znali tzw. teren (głównie dawnych włodarzy od których jeszcze wiele zależało). Ci pełnomocnicy dla niich mieli wykupywać upadające zakłady państwowe, a nawet prywatyzowany majątek spółdzielczy.
Przesadzam? Skądże! Osobiście spotkałem się z taką ofertą, również moi podopieczni w komisji zatrudnienia dziennikarzy.
Po 1989 roku transformację, tak jak cale polskie media, przechodziła również nasza telewizja. Z trudem powstawały przepisy prawne o mediach elektronicznych. Nastało jednocześnie zauroczenie telewizją satelitarną. Drukowano pisma i pisemka z programami tvsat. Wydawano książki o technice telewizji satelitarnej Do konsorcjum Astry, prawdziwej mekki telewizji satelitarnej, na zamku Betzdorf, w Luksemburgu, małej wiejskiej miejscowości, gdzie wyrósł potężny park nadawczych anten satelitarnych odbywały się pielgrzymki polskich dziennikarzy zdobywających wiedzę o telewizji satelitarnej. Po latach teorii na uczelniach nareszcie dotknięcie realu…
Po drodze było niemieckie Daun, i Wartburg, gdzie wytwarzano odbiorniki satelitarne – telewizyjne i radiowe. Stacje telewizji satelitarnej, jak np. RTL, chętnie witały Polaków. Dziennikarze uczyli się w biegu nowości, bo przecież dziesiątki tysięcy kilometrów w kosmosie krążyły już satelity komunikacyjne.
***
Dziś opinie o telewizji w Polsce są bardzo zróżnicowane. Oferta przedstawiana Polakom jest już niewystarczająca. Szczególnie stacji komercyjnych, ale i telewizji publicznej. Z pewnością brakuje wielu kanałom profesjonalizmu renomowanych telewizji zachodnich, np. BBC, CNN, czy niektórych niemieckich, np. choćby Deutsche Welle. Prywatne kanały informacyjne powinny nosić miano elektronicznych tabloidów, które swą ofertą ogłupiają Polaków, a nie edukują. To, że jest źle nie tylko w TVP, widać gołym okiem; poznać to można po programach, po braku profesjonalizmu dziennikarskiego. Dziennikarzy, którzy często o sobie mówią, że są „sprzedawcami informacji”. Głupich, ale odpowiednich na gust właścicieli.
Przeszłość tworzy dziś i jutro. Najbardziej wyczerpującą wykładnię tego zjawiska dał przed laty profesor dr hab. Tomasz Mielczarek w opracowaniu pt. „Transformacja telewizji w Polsce latach 1989 – 1995”. Pisał on: „U progu lat dziewięćdziesiątych, równolegle z upowszechnianiem telewizji satelitarnej, nastąpił żywiołowy proces rozwoju telewizji prywatnych. Pierwsi niepaństwowi nadawcy telewizyjni pojawili się 1990 r., a do momentu rozpoczęcia procesu koncesyjnego było ich już 19. Działalność nadawczą prowadzono dzięki nieprawdopodobnemu chaosowi prawnemu. Umiejętnie wykorzystywano luki w prawie lub też bezkarnie łamano obowiązujące…”
Na kilkanaście stacji sieci pn. „Polonia 1”, rozsianych po Polsce tylko jedna posiadała tymczasowe zezwolenie na nadawanie. „Nicola Grauso – główny udziałowiec spółki czerpał swoje wzorce postępowania z doświadczeń włoskich” – pisał profesor Mielczarek.
Jakże daleko odbiegliśmy wtedy od wizji innego profesora Marshalla McLuhana, który „rozumiał media”. A dziś czy ktoś jeszcze bierze do ręki opasły tom profesorskich rozważań, który prosił o zrozumienie mediów, które „przedłużają człowieka”?
Henryk Zagańczyk
Tagi: Balcerowicz - defraudacja - majątek - Marshall McLuhan - media - prywatyzacja - rynek - telewizja - telewizja publiczna - Tusk - TVP - złodziejstwo
Komentarze
Pozostaw komentarz: