Szumlewicz: Wildstein ma „układ” z Michnikiem i Lisem
Dziennikarze RP | 22 kwi 2013 15:51 | Brak komentarzy
Z Piotrem Szumlewiczem, socjologiem, publicystą Superstacji, rozmawia Agata Czarnacka.
Jakiś czas temu zrobiłam wywiad z Bronisławem Wildsteinem na temat, po pierwsze, niezależności mediów, a po drugie – wymarzonego ustroju pana redaktora. W szczególności w części ustrojowej pojawiło się kilka postulatów, w odniesieniu do których przydałby się może komentarz socjologa polityki… Na przykład, jak mamy rozumieć deklarację, że demokracja ma swoje miejsce w państwie, ale istnieją obszary, w których jej być nie powinno – jak rodzina, instytucje, gospodarka?
Moim zdaniem ujęcie demokracji Wildsteina jest bardzo ubogie. W gruncie rzeczy przemyca on treści antydemokratyczne. Z góry zakłada, że tak ważne obszary życia społecznego, jak rodzina, religia czy gospodarka nie powinny podlegać demokratyzacji. Ostatecznie więc za jego wizją tkwi antydemokratyczne ujęcie społeczeństwa. Przecież rodzina, rynek czy media to jedne z najważniejszych wymiarów współczesnego państwa i społeczeństwa! Wydaje się, że ruch na rzecz demokratyzacji rodziny to jedna z podstawowych zmian, która nastąpiła – czy raczej zaczęła następować – w Europie po II wojnie światowej.
Z dużym niepokojem zauważyłem też, że to, co Wildstein nazywa demokracją, w gruncie rzeczy oznacza dyktat większości, przemycanie tradycyjnych wzorców życia rodzinnego, hierarchii społecznej, istniejących stosunków dominacji. Ponadto Wildstein czerpie wzorce z bardzo niedemokratycznych tradycji. Mówi na przykład o rzeczypospolitej szlacheckiej. Sam przyznaje, że było to społeczeństwo, w którym rządy sprawowało kilka, kilkanaście procent społeczeństwa! A za tym idzie jego wizja mediów jako instancji, która ma umacniać te tradycyjne stosunki władzy.
Tu jest między nami olbrzymia różnica, która dotyczy tak wizji społeczeństwa, jak i mediów. Z mojej perspektywy demokracja to system kwestionowania wszelkich stosunków władzy, opresji, dyskryminacji. Demokracja to równa partycypacja w życiu obywatelskim, politycznym, rodzinnym. jeżeli wszyscy jesteśmy częścią społeczeństwa, to wszyscy mamy prawo krytykować, działać publicznie, partycypować. Taka demokracja nie może być pomyślana jako władza większości – jak chciałby redaktor Wildstein. Zresztą ostatecznie broni on przywilejów grup historycznie sprawujących rządy. Kiedy używa pojęcia „demos”, w rzeczywistości chodzi mu o obronę Kościoła, tradycyjnych obyczajów, konserwatywnego modelu rodziny, władzę osób silnych, mężczyzn, białych w krajach, gdzie czarnoskórzy są dyskryminowani.
To niebezpieczne też w odniesieniu do mediów.
Tu też radykalnie się różnimy. Moim zdaniem głównym zadaniem mediów powinna być krytyka władzy: politycznej, religijnej, rodzinnej. Ale też krytyka władzy medialnej – pod tym względem media powinny być autokrytyczne! Tu nasze drogi również zdecydowanie się rozbiegają, bo redaktor Wildstein postrzega media jako narzędzie do umacniania tradycyjnych stosunków władzy, podczas gdy dla mnie zadaniem mediów powinno być właśnie podkopywanie i kwestionowanie takich stosunków.
Ale z drugiej strony Wildstein diagnozuje brak niezależności w świecie medialnym, co można interpretować jako krytykę powiązania mediów z władzą.
Oczywiście, że istnieje coś takiego, jak powiązanie mediów z władzą polityczną. Problem polega na tym, że Wildstein po prostu potępia rząd Donalda Tuska, którego z różnych przyczyn nie lubi, choć moim zdaniem merytorycznie w wielu kluczowych sprawach zgadza się z jego linią. Nie dostrzega i nie kwestionuje natomiast innych form władzy i splotów różnych rodzajów dominacji – na przykład splotu władzy politycznej z władzą kościelną. Nie dostrzega też splotu między władzą polityczną a władzą w rodzinie – uważa, że patriarchalna rodzina w ogóle nie powinna być przedmiotem krytyki. A koalicja PO-PSL, tak samo jak politycy PiS, broni tradycyjnego modelu rodziny i męskiej dominacji, która się za nim kryje.
Jeżeli więc Wildstein dostrzega splot władzy politycznej i medialnej, to zgadzam się z nim, ale zróbmy krok dalej. Czy, na przykład, widzi on w Polsce władzę kapitału, która na wielu polach jest silniejsza niż władza polityczna?
To w ogóle pewien paradoks tego środowiska, zwanego „niepokornymi”, że z jednej strony mówią oni o splocie władzy politycznej i medialnej, niekiedy też biznesowej, ale jeśli powiedzieć im „zróbmy coś z polskim kapitalizmem”, „poddajmy większej kontroli przedsiębiorców”, „popierajmy bardziej progresywne podatki”, „przyjrzyjmy się splotom polskiego biznesu, władzy politycznej i medialnej” – to odpowiedzą, że przedsiębiorców i polski biznes należy chronić.
Ostatecznie okazuje się, że „niepokorni” bronią tego samego splotu różnych rodzajów władzy, co dziennikarze wspierający obecny rząd. Kiedy Wildstein był szefem TVP, przekaz telewizji publicznej był bardzo religijny, probiznesowy, broniący tradycji, patriarchatu, chwilami homofobiczny; była to telewizja całkowicie bezkrytyczna wobec większości form władzy i splotów między jej różnymi obszarami. Moim zdaniem więc Wildstein jest niewiarygodny jako obrońca krytycznych mediów.
Wildstein krytykuje środowisko Platformy Obywatelskiej i jej mediów. Ale jeżeli porównamy dwa bloki: prorządowy – „Wprost”, „Newsweek”, „Gazeta Wyborcza”, a z drugiej strony otwarcie katolicko-narodowy, czyli „Sieci”, „Do Rzeczy”, telewizje „Republika” i „Trwam”, to okaże się, że w stosunku do wolnego rynku, wpływów Kościoła, Jana Pawła II jako czołowego autorytetu w Polsce – mówią podobnym głosem. Blok prawicowy jest tu nawet jeszcze bardziej bezkrytyczny i wiele rzeczy świadomie ukrywa.
Prawicowi dziennikarze nie chcą na przykład przyznać, że Jan Paweł II był uwikłany w oszustwa finansowe, nie chcą pisać, że polski Kościół cały czas ukrywa pedofilię, nie chcą odsłaniać tego, jak silną pozycję mają polscy przedsiębiorcy w stosunku do świata pracy, bo od kilkunastu lat kodeks pracy zmienia się wyłącznie na ich korzyść. Nie spotkałem się z takimi tematami w „Do Rzeczy” czy w „Sieci”. Mam więc poważne wątpliwości co do uczciwości intencji redaktora Wildsteina. Uważam, że – pod płaszczykiem „niepokorności” – broni on bardzo konkretnej władzy.
A nie wystarczy, że osłabia inny model, równie nieciekawy?
Moim zdaniem Wildstein ma swoisty „układ” z „Gazetą Wyborczą” i z TVN 24. Obydwa środowiska definiują scenę polityczną w taki sposób, że Wildstein to „prawica”, a „Gazeta Wyborcza”, Adam Michnik, Tomasz Lis – to „lewica”. W ten sposób pozbywają się jakichkolwiek lewicowych adwersarzy.
Byłem zszokowany, gdy kiedyś publicznie powiedziałem, że Michnik jest prawicowy, co wśród prawicowych adwersarzy wywołało reakcję niedowierzania, a nawet kpiny. A jest to w gruncie rzeczy dość oczywiste. Michnik od początku lat 90. bronił neoliberalnych reform, popierał chadeckie rządy i tzw. „kompromis” odnośnie roli Kościoła czy ustawy antyaborcyjnej. Nigdy zresztą tego nie ukrywał.
Jeżeli „lewica” to Michnik, to na środowiska takie jak „Bez Dogmatu”, lewica24 czy lewica.pl w przestrzeni publicznej w ogóle nie ma miejsca. Ostatecznie więc chodzi o eliminację z debaty publicznych jakichkolwiek lewicowych głosów i przesunięcie całości debaty publicznej na prawo. W ten sposób prawicowi publicyści odbierają nam wiarygodność, odbierają nam głos. Sugerują, że jesteśmy „lewackimi wariatami” i w zdrowej przestrzeni publicznej środowiska naprawdę lewicowe w ogóle nie powinny istnieć. Moim zdaniem Wildstein i jego sojusznicy w ten sposób bardzo zawężają debatę publiczną. Ten układ sceny jest dla nich bardzo wygodny – Wildstein czy Ziemkiewicz polemizują ze swoją wizją lewicy, czyli Tomaszem Lisem. Niech spróbują podyskutować z „Bez Dogmatu”, z „Lewicą.pl”, z „Lewicą 24” czy z „Krytyką Polityczną”, o której też już przestali mówić, bo dla nich to „bolszewickie lewactwo”.
Tak ogranicza się demokrację.
To bardzo antydemokratyczny trick. Społeczeństwo polskie według diagnozy profesora Czapińskiego jest o wiele bardziej egalitarne, niż sugerują publicyści portalu Tomasza Lisa, jak i dziennikarze „Do Rzeczy” czy „Sieci”. Ponad 80 procent Polaków i Polek jest za radykalną ingerencją państwa w gospodarkę. Polacy najchętniej znacjonalizowaliby 3/4 gospodarki i radykalnie zwiększyli aktywność państwa w walce z ubóstwem. A o tym się w ogóle nie mówi. O tym nie można przeczytać u braci Karnowskich ani usłyszeć od Lisa.
Polska scena medialna wzbogaciłaby się, gdyby ci ludzie, którzy chcą większej roli państwa, mniejszego rozwarstwienia, bardziej rozbudowanej polityki społecznej, mieli większą reprezentację medialną. Wtedy prawica nie mogłaby już wyśmiewać wymyślonej przez siebie lewicy Lisa i Michnika, lecz musiałaby się zmierzyć z lewicą rzeczywistą. Dlatego proponuję redaktorowi Wildsteinowi: nie ułatwiajcie sobie zadania. Jeśli chcecie polemizować z lewicowymi mediami, to nie udawajcie, że jest to „Gazeta Wyborcza”. W większości ważnych spraw Michnik jest waszym sojusznikiem.
Tekst ukazał się pierwotnie (19 kwietnia 2013) na portalu Lewica24.pl.
Tagi: demokracja - Do Rzeczy - konserwatyzm - lewica - lewicowe media - lewicowość - Lis - media - Michnik - prawica - rynsztok - Sieci - Szumlewicz - układ - w sieci - Wyborcza - zaścianek
Komentarze
Pozostaw komentarz: