Refleksje z prowincji. Rzeź po rzezi
Dziennikarze RP | 18 maj 2021 15:07 | Brak komentarzy
Przypomnijmy rok 1990. Nadzieje, wielkie oczekiwania po zwycięstwie sił solidarnościowo-demokratycznych, euforyczne działania likwidujące „dorobek” mediów głównie PZPR-owskich, ale też Czytelnikowskich i innych, prawie niezależnych.
Absolutnym hitem tamtego czasu było powołanie Komisji Likwidacyjnej RSW Prasa-Książka-Ruch, (młodym wyjaśniam, że RSW to Robotnicza Spółdzielnia Wydawnicza) największego w tamtym czasie w Europie koncernu wydawniczego. Wielomiliardowy majątek, ponad dwa tysiące tytułów prasowych, wiele drukarni, budynków siedzib redakcji, ośrodki wypoczynkowe i socjalne, by wymienić tylko najważniejsze, kusiły.
A do tego tysiące dziennikarzy. Wielu ze znakomitym dorobkiem, większość fachowa, świetnie przygotowana, solidnie pracująca. To prawda, że przez kilka dziesiątków lat pracowali dla partii, realizowali w znacznej mierze jej oczekiwania polityczne i ustrojowe. Nie byli jednak bezkrytyczni. Młodym powiem, że nad wielotysięczną dziennikarską czeredą czuwało do 1982 roku Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, a po ogłoszeniu stanu wojennego Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, przemianowane w okresie transformacji ustrojowej na Stowarzyszenie Dziennikarzy Rzeczpospolitej Polskiej.
SDP z urzędu wyciszone w latach osiemdziesiątych wróciło na scenę polityczną z początkiem lat dziewięćdziesiątych. Przemiany nie tylko aprobowało, ale im patronowało. Tysiące żurnalistów tamtego czasu przełomu podlegało ustrojowej rzezi, choć wielu uratowało się dzięki interwencji SD PRL, później SD RP, a także Syndykatowi Dziennikarzy Polskich.
Komisja Likwidacyjna tymczasem z pasją, ale dość chaotycznie likwidowała wydawniczy i dziennikarski majątek. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, bo to przeszło trzydzieści lat temu było. Dość, że powiem, iż w ramach walki z PZPR-owską przeszłością szukanie niezależności dziennikarskiej odbywało się także a może przede wszystkim poprzez oddawanie, przekazywanie bądź sprzedawanie zagranicznym koncernom prasowym. Norweska Orkla, niemieckie Bauer Presse, Ringer Axel Springer, Neue Passauer Presse czy na krótko francuskie lub szwajcarskie firmy wydawnicze nie wiedzieć czemu dawały szanse na niezależność i zasobność dziennikarskich kieszeni.
Czy tak się stało? Po części tak, bowiem cwani szefowie redakcji odsprzedając bądź przekazując tytuły i majątek zyskiwali na tym całkiem spore kwoty. Znam takich, którzy po „odstąpieniu” tytułu bądź „oficyny” stali się ludźmi majętnymi, na przykład zaczęli kolekcjonować dzieła sztuki wysokiej klasy. Z pensji naczelnych, z wierszówek? W siedem czy osiem lat po transformacji ustrojowej Komisja Likwidacyjna RSW Prasa-Książka-Ruch ogłosiła, że z likwidacji zostało 100 milionów złotych dla dziennikarzy. Proszę o jedno nazwisko, które otrzymało z tej dużej kwoty choćby złotówkę!
Dodam, że w 2016 roku aż 98 proc. prasy polskiej należało do właścicieli niemieckich. W dziennikach regionalnych, tygodnikach lokalnych dominował Neue Passauer Prese, czyli Verlagsgruppe Passau, przemianowany na Polska Press. I taki status quo trwał do grudnia 2020 roku.
Wraz z likwidacją postpezetpeerowskiej prasy środowisko dziennikarskie zarzuciło całkowicie troskę o swoje sprawy. Jedyne, które do dziś nie ma ustawy zawodowej. Jedyne, które nie ma ustawowej definicji zawodu dziennikarza, jedyne, które cztery lata temu zostało skreślone z listy zawodów publicznego zaufania. Tak naprawdę to nie ma środowiska dziennikarskiego. Polska to kraina dziennikarzy poszczególnych, by wymienić choćby nazwiska Lisa, Wołka, Radziszewskiego, Żakowskiego i in.
Stowarzyszenia Dziennikarskie przestały być znaczące dla dziennikarzy. Stały się klubami wzajemnej adoracji. Może z wyjątkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, które nigdy nie porzuciło wizerunku organizacji politycznej. Tak się ukazywało przy okazji różnych akcji, jak na przykład obrona skompromitowanego pana redaktora Marka czy innych śmiesznych działań. Słabnąca SD RP zawsze opowiada się po stronie marności pauperyzującego się losu dziennikarskiego.
W 2003 roku będąc przewodniczącym senackiej komisji kultury i środków przekazu wraz z Zarządem Głównym Stowarzyszenia Dziennikarzy RP przy merytorycznym wsparciu Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu ogłosiliśmy debatę nad projektem ustawy o zawodzie dziennikarza. Jaki zrobił się rwetes i hałas wśród celebrytów warszawskiego dziennikarstwa. Lis, Radziszewski, Wołek i kilku jeszcze innych głównie z TVN i Gazety Wyborczej uznało, że to atak na wolność słowa i niezależność dziennikarską.
A to przecież nie o to chodziło!!! Także ówczesny premier rządu RP Leszek Miller powiedział mi, że temu rządowi nie jest potrzebna jeszcze jedna korporacja zawodowa. Tego projektu nie poparło także Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, choć pół roku później złożyło swój projekt ustawy o zawodzie dziennikarza i spotkał się on z identycznym, jak SD RP odbiorem.
Nie zamierzam dokonywać szczegółowej wiwisekcji współczesnej sytuacji zawodowej pracujących dziennikarzy. Ich status zawodowy i materialny był i jest zróżnicowany i bardzo marny. Najwyższe zarobki mają menedżerowie, czyli ci, co zdobywają pieniądze dla redakcji i właściciela. Niezłe pieniądze zarabiają naczelni redaktorzy i ich zastępcy. Marniutkie pieniążki „sypią się” do kieszeni dziennikarzy piszących i robiących zdjęcia. Jeżeli redaktor naczelny dziennika regionalnego miał około 20 tysięcy miesięcznie, to piszący świetni ludzie pióra zarabiali maksymalnie do 4 tysięcy zł brutto. Znacznie marniej było w tygodnikach lokalnych. W nich naczelni mieli pensje w granicach 4-7 tysięcy brutto, a dziennikarze w bardzo wielu przypadkach pisali jako freelancerzy. Klepali biedę. Za tekst dziennikarski dostawali po 20 do 100 złotych, ale mieli obowiązek przynoszenia do redakcji ogłoszeń i reklamy, za które pobierali prowizje od 5 do 15 proc. Wierszówka plus prowizja składały się na zarobki lokalnych pismaków.
Dodam, że na prowincji nie mieli i nie będą mieli wyboru pracy. I w takich beznadziejnych, toksycznych sytuacjach trwali. Ten opis dotyczy sytuacji pracowników zatrudnionych bądź współpracujących z tytułami firmy Polska Press. Stan dziennikarskiej pauperyzacji dotyczy także portali internetowych immanentnie powiązanych z tytułami pisanymi.
7 grudnia 2020 roku kraj obiegła wiadomość: Orlen kupił od Polska Press za marne 120 milionów złotych 20 dzienników regionalnych, 120 tygodników lokalnych i 500 portali internetowych, które obsługiwały 17,4 mln odbiorców. Wśród dziennikarzy zagotowało się. Oto PiS-owski Orlen za takie pieniądze likwiduje niezależność dziennikarską w większości prasy pisanej i internetowej. Larum grają.
Stowarzyszenia Dziennikarskie zachowały się tak: Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich ogłosiło swoją radość, że wreszcie taki odłam prasy wraca do Polaków i Polski. Stowarzyszenie Dziennikarzy RP przeczuwając, że będą zwolnienia, zapewnił, że będzie stawał po stronie krzywdzonych, biednych dziennikarzy. Stowarzyszenie Dziennikarzy Katolickich rzecz przemilczało, a ekskluzywne Towarzystwo Dziennikarskie Seweryna Blumsztajna zapowiedziało, że z uwagą będzie się przyglądać i przysłuchiwać dziennikarskim buntom i niezgodzie wobec nowego właściciela.
Daniel Obajtek zapowiedział, że żadnych zmian personalnych nie będzie. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wyjątkowo szybko, bo już w lutym zezwolił na ten zakup. Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar złożył do Sądu pozew o wstrzymanie terminu przejęcia tego segmentu prasy po szybkiej zgodzie UOKiK na przejęcie Polska Press, do czasu stworzenia nowych władz.
Sąd wstrzymał termin, ale prezes Daniel Obajtek orzeczenie zlekceważył, a Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP a ściślej jego prezes Jolanta Hajdasz oświadczyła, że decyzja sądu wstrzymująca decyzję Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów jest szkodliwa dla ładu medialnego w Polsce. Mimo decyzji sądu prezes Orlenu milcząco zezwolił na ruchy kadrowe w spółce Polska Press i redakcjach dzienników. No i zaczęło się. Najpierw zrezygnowała z funkcji pani prezes Dorota Stanek. Na jej miejsce powołano Marcina Deca. Członek Zarządu, Redaktor Naczelny Paweł Fąfara oświadczył, że „Od zasad, którymi się kierujemy – niezależnego, uczciwego dziennikarstwa – nie odstąpimy”.
Redaktor został jednak odwołany na początku kwietnia, a na jego miejsce mianowano redaktor naczelną Dorotę Kanię, znaną tropicielkę „resortowych dzieci” wyznawczynie PiS – owskiej religii we wszystkich jej przejawach.
Pozwolę sobie w tym miejscu na dygresję. W piątek 8-10 stycznia 2021 roku w „Trybunie” ukazał się dwukolumnowy artykuł Zygmunta Tajsera pt. „Najwyższy czas” w którym czytamy m.in. Siedziba Verlagsgruppe Passau przy Medienstrasse 5 to ładny, nowoczesny budynek, acz dominował w nim tradycyjny, utarty pogląd na rolę i funkcje pasy terenowej, która miała nie wykraczać poza kwestie lokalne, a wręcz je faworyzować, unikać konfliktów politycznych i ważących problemów społecznych, a od istotnych kwestii ustrojowych trzymać się jak najdalej.
Tak wypracowany przez „Passauer Neue Presse” model funkcjonowania lokalnych tytułów odpowiadał zapewne tamtym szczególnym niemieckim warunkom. Po zakupie szeregu polskich terenowych dzienników w 1991 roku i powołaniu Polskapresse, przemianowanej później na Polska Press, zaczął i w nich obowiązywać. Pozornie wydawał się trafną dyrektywą, nie tylko z uwagi na sprawdzone, niemieckie doświadczenia. Stanowił przeciwieństwo zaangażowanych, partyjnych dzienników i tygodników z okresu PRL, ale także, w świetle niestabilnych w Polsce czasach, wrogich sobie ugrupowań politycznych – rządzących bądź wpływowych – zachowywał bezpieczne desinterressment. (…)
Wszyscy już chyba wiedzą, że wolne, niezależne media, a więc i prasa, nie istnieją. Stąd użalanie się nad transakcją Orlenu ma tylko ten sens, że dokonano zakupu za nasze – podatników pieniądze – bo paliwowa spółka jest własnością Skarbu Państwa, czyli nas wszystkich. Nadto, że jej celem ma być propagandowa działalność na rzecz jednej partii”.
Nie ze wszystkim się tu zgadzam, ale coś na rzecz jest. „Gazeta Wyborcza” z 18 stycznia poinformowała w notatce „Dziennik Polski, nie niemiecki”, że po Krakowie w pierwszej dekadzie XXI wieku jeździły tramwaje oklejone hasłami „Dziennik polski, nie niemiecki”. Właściciel DP, czyli Wydawnictwo Jagiellonia szczycił się, że „daje odpór” zakusom niemieckiego właściciela, który chce przejąć wszystkie polskie gazety lokalne. „Dziennik Polski” miał być redutą, która była nie do kupienia. (…) Reduta padła w lipcu 2011 r. Jagiellonia sprzedała dziennik i jego serwisy internetowe grupie Polska Press. Cena (nieoficjalnie) – 20 mln zł.
Tymczasem Naczelna Dorota Kania ruszyła w teren i podczas krótkich wizyt w oddziałach zwolniła naczelnych redaktorów Dziennika Zachodniego (Marka Twaroga), Gazety Krakowskiej (Jerzego Sułowskiego), Gazety Wschodniej Kuriera Lubelskiego, Gazety Codziennej Nowiny (Stanisława Sowy) i powołała w ich miejsce nowych, politycznie i propagandowo właściwych. Odeszło z redakcji wielu świetnych dziennikarzy, wielu czeka na to, co się będzie działo. Orlen Press ogłosił tymczasem nabór kandydatów na nowych członków Zarządu. Termin: 13 – 16 maja. Nie mam wiedzy, czy i ilu się zgłosiło.
O ile sytuacja w dziennikach regionalnych nie jest najgorsza, bowiem w dużych miastach żurnaliści mają gdzie podjąć pracę, to w tygodnikach lokalnych jest dramat. Większość dziennikarzy pracuje na umowach śmieciowych bądź w ramach własnej działalności gospodarczej. Jeśli rozstaną się z redakcją czy portalem, to nic ich nie czeka. Nikt się za nimi nie wstawi, nikt im nie pomoże. Według Tajsera regionalna i lokalna miały prowadzić politykę „letniej wody z kranu”, nie angażować się w bieżące sprawy i spory polityczne regionów i powiatów. I tak było.
Dziś nikt specjalnie nie żałuje losu żurnalistów, którzy w ciągu najbliższych tygodni czy miesięcy zostaną wyrzuceni z pracy, a nawet zawodu. Chociaż nie, chwileczkę. Towarzystwo Dziennikarskie jak podaje „Polityka” i „Gazeta Wyborcza” powołuje Fundusz Solidarności Dziennikarskiej, który będzie zbierał składki na pomoc zwalnianym dziennikarzom, a nawet jak będzie taka możliwość na fundowanie stypendiów przyszłym dziennikarzom. To bardzo wzruszające, bowiem fundatorami są indywidualni świadczeniodawcy: Seweryn Blumsztajn, Jacek Żakowski, Tomasz Lis, Wiesław Władyka, Tomasz Wołek.
Zdaje się, że dołączają kolejni walczący o wolność słowa i niezależność dziennikarską. I tylko szkoda, że środowisko dziennikarskie, którego tak naprawdę nie ma, nie jest w stanie pomóc tysiącom spauperyzowanym, zagubionym w zawodzie koleżankom i kolegom. Nie ma bowiem własnych instrumentów ochronnych, ponieważ o nie, nie zadbała. Dodam tylko jeszcze, że w Polska Press a właściwie w Orlen Press zatrudnionych na etatach jest 2126 dziennikarzy a tysiące na umowach śmieciowych bądź innych formach współpracy. Będzie więc, a właściwie już trwa, kolejna rzeź.
Ryszard Sławiński
Komentarze
Pozostaw komentarz: