Recenzja filmu „Jack Strong” Władysława Pasikowskiego
Jolanta Czartoryska | 17 lut 2014 09:55 | Jeden komentarz
W tej historii wszystko, co może być na tym etapie jasne, jest! Poglądy różnej proweniencji polityków, politologów, historyków, a nawet byłych agentów można znaleźć w tych dniach w każdym tygodniku. Cóż, każdy ma prawo do swojego zdania na temat tego, co zrobił pułkownik Ryszard Kukliński podejmując w 1972 roku współpracę z Amerykanami.
Wśród Polaków zdania są podzielone i to, o ile pamiętam, niemal po równo. Jedni uważają go za zdrajcę, a inni za bohatera. Są również tacy, którzy nie mają zdania.
Kilka dni temu, 11 lutego 2014 roku, minęła dziesiąta rocznica śmierci Ryszarda Kuklińskiego i wszedł na ekrany film Wł. Pasikowskiego „Jack Strong”. Zapewne nie jest to przypadkowa zbieżność. Grono osób chciało uczcić rocznicę, a przez to R. Kuklińskiego, ale nie można wykluczyć, że chciano tylko wykorzystać te fakty dla podbicia oglądalności filmu. Wszystko jedno! Nie będę wchodzić w ocenę faktów historycznych oraz wypowiedzi medialnych uczynionych „przy okazji”, ponieważ niektóre z nich uważam po prostu za niestosowne i niewłaściwe. Na przykład znaczną część wypowiedzi prof. A. Dudka w tygodniku „WPROST”. Historyk wprawdzie ma prawo do własnych sympatii i ocen, ale oceny te powinny być wyważone, nawet wtedy, gdy w sposób widoczny nie lubi faktu, że istniała Polska Rzeczpospolita Ludowa. Nie zgadzam się także z opinią Vincenta Severskiego, który uważa ten film za bardzo dobry.
Ja uważam wprost przeciwnie. Film jest słaby – zarówno pod względem historycznym, jak i w kreacjach aktorskich. Oceniam go, jako zwykły widz, zainteresowany historią Polski w stopniu większym niż przeciętny. Jeśli reżyser i równocześnie scenarzysta Wł. Pasikowski zdecydował się na informację (na początku filmu), że obraz jest oparty na faktach, to powinien faktów się trzymać. W przeciwnym wypadku wprowadza w błąd widza, szczególnie młodego, który najczęściej nie czyta już ani książek, ani gazet. Całą wiedzę ma mu dać film!
Film nie pozwala na wyrobienie sobie poglądu, z jakiego to ważnego powodu R. Kukliński postanowił nawiązać kontakt z Amerykanami. On wiedział, ale widz z filmu na pewno tego się nie dowie. Delikatna sugestia, że istniał związek z negatywną oceną wydarzeń na Wybrzeżu w 1970 roku jest absolutnie nieprzekonywująca, ponieważ Kukliński swój zamiar zrealizował w 1972 roku, a więc dwa lata później. Scena, w której Kukliński pisze na jachcie, nieudolnie po angielsku przy pomocy słownika, list do jakichś służb amerykańskich z zamiarem wysłania go z zachodniego portu, jest po prostu śmieszna. Ale jeszcze bardziej zabawna jest powaga, z jaką agent wywiadu amerykańskiego traktuje jakiś list, od jakiegoś Polaka lub Czecha (nie wiadomo, kto jest autorem listu. Może Czech? Może Polak? Tutaj próbuje się dokonać ustalenia na podstawie analizy języka angielskiego, którego – jak wiemy – Kukliński w filmie nie znał!). Scena jest tak napisana, że aż rodzi się u widza chęć sporządzenia listu w taki sam sposób, aby skontaktować się z kimś ważnym na świecie! Skoro to takie proste, to, czemu nie?!
Trudno się zorientować z filmu, co właściwie w 1972 roku nie podobało się Kuklińskiemu w Polsce, w armii polskiej, do której wstąpił w 1947 roku, mając zaledwie 17 lat. Nikt go nie zmuszał, gdy składał wówczas przysięgę żołnierską, której człowiek honoru powinien być wierny całe życie, do końca. W polskiej armii awansował i te awanse przyjmował, nie broniąc się nawet przed bardzo bliską współpracą z Armią Radziecką. Swoją drogą to bardzo ciekawy wątek filmu ta wyjątkowo bliska współpraca z ZSRR. Z przerażaniem patrzyłam na scenę, w której grający rewelacyjnie marszałka Kulikowa Oleg Maslennikow wrzeszczy na polskich oficerów, z generałem W. Jaruzelskim włącznie, że nie umieją sobie poradzić z panoszącą się „Solidarnością”. Jednak z jeszcze większym niedowierzaniem patrzyłam na scenę dziejącą się tuż po tym, w łazience, w której ten sam marszałek daje męskie, żołnierskie „wciry” pułkownikowi Kuklińskiemu. W czasie tego rugania, do toalety usiłował wejść generał F. Siwicki (grany nieźle przez K. Globisza), ale oficer KGB go nie wpuścił, kazał czekać.
Pomyślałam, nie znając się na wojskowości zbytnio: jak to możliwe, że radziecki marszałek spuszcza bezpośrednio lanie polskiemu pułkownikowi, pomijając zupełnie polskiego generała? Dlaczego akurat Kuklińskiemu, który przy tym, przyjmuje wszystko bez zmrużenia oka? Jestem nawet w stanie zrozumieć w tych okolicznościach brak poszanowania polskiego generała, ale od razu pomyślałam: a jakiż to charakter miała owa „znajomość” polskiego pułkownika i radzieckiego marszałka, skoro w ogóle była możliwa taka scena. Tak wszak twierdzi scenarzysta, opierając swój film na faktach. Czy plotki o podwójnej działalności agenturalnej Kuklińskiego mają swoje uzasadnienie? Dla mnie ta scena wzmacnia taką tezę. Zastanawiam się czy w sposób zamierzony?
Ja rozumiem, że filmy mają coraz prostsze scenariusze. Reżyserzy coraz częściej nie liczą specjalnie na inteligencję widza. Ale wydłużona ponad przyzwoitą miarę scena z pościgiem i rozbijaniem samochodów przez Warszawę w biały dzień, doprawdy odwołuje się już raczej do widzów oglądających, na co dzień, filmy z rodzaju „zabili go i uciekł”. Wydłużyła ona czas trwania filmu, nie wnosząc nic ważnego do akcji.
W filmie podkreślany jest bardzo aspekt bezinteresowności R. Kuklińskiego w podjęciu działalności agenturalnej. To też wątek ukazujący problem raczej zabawnie niż przekonująco. To oczywiste, że gdy pokazuje się kogoś, jako bohatera, to trudno równocześnie powiedzieć, że się po prostu sprzedał za pieniądze. Jednak nie trzeba być szczególnie rozgarniętym, aby wiedzieć, że gdyby ktoś taki jak Kukliński, w każdym czasie i w każdym miejscu, nagle zaczął dysponować większymi niż zazwyczaj pieniędzmi, to od razu wzbudziłby zainteresowanie. Wszystkich, od sąsiadów począwszy na specsłużbach skończywszy. W jaki sposób Kukliński i gdzie miałby przechowywać pieniądze otrzymywane od Amerykanów? Powtarzanie wielokrotnie w filmie tego, że Kukliński nie brał za sprzedawanie informacji pieniędzy jest wręcz nachalne, a przez to niewiarygodne. Wzmacnia te odczucia fakt wywiezienia go wraz z rodziną w trybie pilnym z Polski i urządzenia poziomu życia w USA na odpowiedniej stopie. A więc jednak pojawiły się te niechciane pieniądze!
Mimo że w enuncjacjach medialnych próbuje się pokazać, iż R. Kukliński zdradził nie Polskę, lecz ZSRR i Układ Warszawski, pomniejszając jego winę, jako Polaka, to jednak na podstawie filmu nie można obronić takiej tezy. Kukliński przedstawiony jest, jako część armii polskiej. Ma tutaj współpracowników i kolegów, a armia polska będąca częścią sojuszu wojskowego, ma w nim swoje ówczesne interesy (często zapomina się, kto i kiedy podzielił Europę na dwa obozy polityczne, dwie strefy wpływów!) Trudno zgodzić się z tezą, że żołnierz, nawet jeśli jest wysokim oficerem, ma prawo decydować sam, co jest dobre i ważne dla danego kraju, dla jego armii. W żadnej armii świata, radzieckiej czy amerykańskiej, wczoraj czy dzisiaj, żołnierz nie ma, i myślę, że nigdy miał nie będzie, prawa do decydowania o tym, co jest w interesie jego państwa i armii. Żołnierz, w tym oficer, jest zobowiązany do dochowania przysięgi i wykonywania rozkazów. W przeciwnym wypadku ma miejsca anarchia. Z filmu jasno wynika, że R. Kukliński sam sobie dał prawo do decydowania, co jest dobre dla Polski i jej armii. Każdy musi ocenić taką postawę samodzielnie.
*
Jest kilka nieprawdopodobnych i zabawnych akcentów w filmie. Na przykład R. Kukliński wychodzący w mundurze oficerskim z psem na spacer. Niczego wykluczyć się da, ale w tamtych czasach, kiedy jeszcze oficerowie chodzili po ulicy w mundurach, musiały być one szanowane. Na pewno pies na smyczy nie przynosił ujmy, ale zestaw oficer, mundur, pies i smycz? Nie wydaje się możliwe, więc, po co?! I wreszcie gra aktorów: O rewelacyjnym Olegu Maslennikowie, jako marszałku Kulikowie już wspomniałam. Nie wiem czy oddał wiernie graną postać, ale scena szału w gabinecie lekarskim jest aktorsko rewelacyjna, jeśli nie najlepsza w całym filmie. Rozczarowała mnie gra Marcina Dorocińskiego. Jest na pewno mężczyzną przystojnym, podnoszącym atrakcyjność obrazu, ale w tym filmie zaledwie BYŁ! I tyle! Nawet jeśli R. Kukliński był zwartym, zrównoważonym człowiekiem, to gra aktorska Dorocińskiego jest zbudowana bez jakiegokolwiek napięcia, bez ekspresji. Powściągliwość wszak potrafi być także ekspresyjna. Poza tym chyba M. Dorociński jest wyższy od oryginału tak, jak niższy od oryginału jest Krzysztof Dracz w roli generała Jaruzelskiego. W filmie widać zabawne kadry wykazujące niedobranie wzrostu aktorów do ról. Jednakowoż grę K. Dracza oceniam jako udaną w stosunku do oryginału, bo nie jest łatwo wcielić się w kogoś, kogo starsze pokolenia miały możliwość oglądać często w telewizji. Nie zachwyciła również Maja Ostaszewska, której rola, jakkolwiek niewielka, mogła być poprowadzona z większą ekspresją. Awantura zrobiona filmowemu mężowi na ekranie wypadła niewiarygodnie i można życzyć aktorce jedynie tego, aby nie znalazła się nigdy w podobnej, do filmowej, sytuacji. Wówczas musiałaby zdecydowanie lepiej zagrać swoją rolę, aby wywołać oczekiwany wstrząs. Głos Mai Ostaszewskiej do awantur zdecydowanie się nie nadaje. Mogą podobać się natomiast w niewielkich rolach synów R. Kuklińskiego, Józef Pawłowski i Piotr Nerlewski.
*
Napisałam na początku, że część Polaków nie wie, w jaki sposób ocenić współpracę Ryszarda Kuklińskiego z Amerykanami. Niestety ani na podstawie tekstów ukazujących się w mediach, ani tym bardziej na podstawie filmu „Jack Strong” nie wyrobią sobie poglądu. Wszyscy znamy za mało faktów. Pozostaje jedynie intuicja w ocenie tego jak się mają wzajemnie do siebie pojęcia: honor, ojczyzna. I Polak!
Jolanta Czartoryska
Fot: jackstrongfilm.com
Komentarze
Jeden komentarz do “Recenzja filmu „Jack Strong” Władysława Pasikowskiego”
Pozostaw komentarz:
czwartek, 19 - lut - 2015, godz. 10:25
[…] Fot. http://dziennikarzerp.org.pl/recenzja-filmu-jack-strong-wladyslawa-pasikowskiego/ […]