Problem medialny – czy realny, czyli…
Dziennikarze RP | 23 kwi 2016 15:31 | Brak komentarzy
…co wolno dziennikarzom w polskim parlamencie? Gorąca dyskusja na ten temat odbyła się z inicjatywy Centrum Monitoringu Wolności Prasy w piątek (22 kwietnia br.) w Domu Dziennikarza.
Moderował tę dyskusję Wiktor Świetlik, a w panelu uczestniczyli: Beata Lubecka (Polsat), Łukasz Warzecha („W sieci”) i Marek Domagalski (prawnik, „Rzeczpospolita”). Niestety, zabrakło przedstawicieli marszałków sejmu i senatu. To ważne, ponieważ powodem tego spotkania były planowane ograniczenia w poruszaniu się po parlamencie dziennikarzy. Marszałek Sejmu RP wydał już zakaz wstępu dziennikarzy do kuluarów (w grudniu 2015 roku). Teraz w planach jest wyznaczenie jednego pomieszczenia (opuszczonego przez straż marszałkowską) dla wszystkich przedstawicieli mediów – dziennikarzy, ekip telewizyjnych, radiowców, fotoreporterów. Do tego pomieszczenia mają być zapraszani parlamentarzyści i tylko tam mają odbywać się rozmowy i nagrania. „Czy zatem pierwsza władza (parlament) odcina się od władzy czwartej (media)? Czy to problem medialny czy realny?” – w tym duchu zagaił dyskusję szef CMWP.
Przedstawicielka Polsatu mówiła z obawą o planach ograniczeń. Do tej pory, mimo dużej liczby ekip, można było znacznie lepiej wykorzystać obecność mediów w parlamencie, nie ograniczając się tylko do „przekazu dnia”. Przypomniała, że to dzięki „oku” kamer i aparatów śledzących z góry salę plenarną pokazano w „niechlubnej” sytuacji posłankę Kruk, a fotoreporter uwiecznił „podwójne głosowanie”. To też jest rola mediów (kontrolna).
Redaktor Warzecha przywołał „naszą własną tradycję parlamentarną, wypracowaną w III RP”. Jej tak drastyczne ograniczenie jest absurdalne, łącznie z powoływaniem się na przykłady instytucji unijnych, parlamentów brytyjskiego i niemieckiego. „Dziennikarze dostaną tylko to, co posłowie zechcą pokazać. A posłowie zostali wynajęci przez obywateli RP, których przedstawicielami są dziennikarze. I nikt nikomu łaski nie robi”. Na dodatek nieobecność na spotkaniu przedstawicieli gospodarzy kompleksu parlamentarnego świadczy o arogancji władzy. Oczywiście nikt nie kwestionuje, że musi być na terenie parlamentu przestrzeń zamknięta, umożliwiająca swobodną rozmowę, ale planowane ograniczenia „ostatecznie odwrócą się przeciwko politykom”.
Publicysta „Rzeczpospolitej” mówił o tym, że problem zaczął się wtedy kiedy w parlamencie pojawiła się bardzo duża liczba dziennikarzy. Zgodnie z zapisami Prawa Prasowego (choć mocno zdezaktualizowanego) podstawowym zadaniem dziennikarzy jest zbieranie informacji , a instytucje mają im to ułatwiać. Okazało się jednak, że trudno pogodzić wartości i interesy. Te ostatnie bardzo dzielą dziennikarzy i posłów. I wprawdzie znamy ogólnie obowiązujące, oczywiste zasady, ale nie są one do końca precyzyjnie uregulowane (tak, jak np. w sądach). Dlatego tłok, bieganie prowadzą do sytuacji, że „prawo kończy się tam, gdzie zaczyna się konieczność lub nie daje rady”. Nie możemy jednak zapominać o tym, że gospodarze (marszałkowie) muszą dbać o bezpieczeństwo, ochronę wizerunku instytucji i pamiętać o tym, że parlament to miejsce pracy.
Zapowiadane zmiany tłumaczy wicemarszałek Karczewski tak : „Są po to, aby dobre warunki były dla wszystkich” (cytat za „Rzeczpospolitą” przytoczył moderator). Szef CMWP zapytał panelistów, czy nie jest tak, że „PiS wizerunkowo tworzy sobie dodatkowy bezsensowny front?”. Bo zbyt mało w marszałkowskich propozycjach zmian było obiektywnych przyczyn – tłok, bezpieczeństwo. Dlaczego nie zwrócono się do dziennikarzy, aby nad uporządkowaniem i rozwiązaniem problemu wspólnie popracować. Wprowadzić ograniczenia, opracować kodeks zachowań. A tak wydaje się, że ze za zmianami nie przemawiają względy merytoryczne, a raczej „marszałkowskie”: „Tak ma być. Chcemy mieć komfort pracy i spokój”. Marek Domagalski stwierdził, że zarządzenie zawsze można zmienić lub złagodzić, że lepszy byłoby zastosowanie w tej sprawie „miękkich metod” , czyli przede wszystkim dialogu. A tak nawet zdobycie najbardziej cennych informacji (właśnie zdobytych) będzie praktyczne niemożliwe. Beata Lubecka przywołała przykład byłej minister spaw wewnętrznych, Teresy Piotrowskiej , która pomimo wielu próśb – przez cały czas urzędowania – nie przyjęła zaproszenia do studia, nie udzieliła żadnego wywiadu. Tylko dzięki możliwości „złapania” jej na korytarzu sejmowym można było dopytać o działania bądź co bądź ważnego resortu siłowego.
Mówiono nie tylko o ograniczonym poruszaniu się po parlamencie. Przypomniano, że w planach jest również opracowanie dress code’u, czyli standardów ubioru obowiązującego w polskim sejmie i senacie. Marek Domagalski mówił o tym, że takie standardy „należy odnosić do wszystkich” i że bardzo go denerwuje „siermiężność stylu bycia polskiej elity”. Zgodził się z tym Łukasz Warzecha, tylko ma wątpliwości, kto powinien oceniać, czy strój „jest schludny” (strażnik marszałkowski?) i jaki strój zapewni minimalną wygodę pracy ekipom technicznym , też w garniturach i pod krawatem?
W tym momencie dopuszczono do głosu salę. Ewa Boniecka w swojej pracy obserwuje budowaną barierę na linii kontaktów politycy – czwarta władza. Uważa, że może to być początek limitowania dostępu do polityków. Wiktor Świetlik ripostował, że nie można mówić o alienacji klasy politycznej, a zachodni politycy też bywają aroganccy i chamscy. Redaktor Warzecha zwrócił uwagę, że ten problem znacznie przekracza ramy spotkania o ograniczeniach w sejmie. Mamy bowiem do czynienia z zupełnie inną rzeczywistością. . Rozwój technologii umożliwia bezpośrednie dotarcie do odbiorców. Mamy również do czynienia z utratą zaufania do mediów (najlepiej lubimy „swoje media”), co wynika z określonej sytuacji politycznej. Z kolei Lidia Nowicka podważyła sens prowadzenia takiej dyskusji, kiedy jest wiele ważniejszych problemów. W sprawie ubioru należy ubrać się przyzwoicie i nie są potrzebne do tego regulaminy. Natomiast dziennikarz prowadząc wywiad, nagranie powinien zachować dystans i nie zapominać, że to nie on jest gwiazdą; niewielu żurnalistów posługuje się poprawną polszczyzną. I najgorsze jest to, że na konferencjach prasowych pojawiają się osoby, które nie są dziennikarzami.
Wojciech Piotr Kwiatek stwierdził, że „to brać dziennikarska doprowadziła do ograniczeń”. On sam ma jak najgorsze doświadczenia z dialogu w III RP. Uważa, że media nadużyły udzielonej im wolności. Nadal wykorzystują klasyczną technikę manipulowania, np. nagrywając osoby bez podania, o czym konkretnie mówią („trzeba się jakoś bronić, z każdego można zrobić głupka”). Dlatego obecnie dialog powinien być w pewnych sytuacjach zawieszony. Ostro przeciw takim stwierdzeniom zaprotestował redaktor Warzecha mówiąc, że to sytuacja, w której „nasi wygrali, to teraz wam pokażemy”. A władza kiedyś zmieni się i te ograniczenia zostaną. A trzeba myśleć , „żeby obowiązujące reguły sprawdzały się jako uniwersalne”.
I to było – moim skromnym zdaniem – najważniejsze zdanie tego spotkania. Dialog i uniwersalne zasady. Wtedy nie będziemy mówili, że środowisko jest podzielone, że stowarzyszenia nie współpracują (wszyscy jesteśmy po trosze temu winni). I nie „wpuszczali się w kanał wycieczek osobistych”, jak stało się w końcowych minutach tej debaty.
Szef CMWP zapowiedział, po emocjonalnym wystąpieniu przedstawiciela Klubu Fotografii Prasowej, że należy o warunkach i zasadach pracy dziennikarzy w ważnych instytucjach państwowych rozmawiać i słuchać opinii doświadczonych przedstawicieli mediów.
Barbara Janiszewska
Komentarze
Pozostaw komentarz: