Popiół i zamęt
Andrzej Maślankiewicz | 28 kwi 2015 15:42 | Brak komentarzy
„Popiół i zamęt” (Agencja Wydawnicza JOTA, Rzeszów, e-mail: jota.aw@gmail.com), to tytuł zbioru wspomnień rzeszowskich dziennikarzy wydany staraniem redaktora Józefa Ambrozowicza, związanego z prasą Rzeszowszczyzny od ponad pięciu dziesięcioleci. Na 355 stronach, starannie wydanej ksiązki znalazły się autorskie wspomnienia 15 dziennikarzy, którzy zaczynali, bądź całe dziennikarskie życie związali z rzeszowskim radiem lub gazetami. W niektórych życiorysach to 40- 50 lat.
We wstępie od wydawcy (J. Ambrozowicz) czytamy: „Zawsze pisaliśmy o innych, teraz napisaliśmy o sobie, o własnych sukcesach i porażkach , nadziejach i zwątpieniach. I o tym, co przeżywaliśmy, obserwując , jak zmienia się region wraz z upływającym czasem… Znane powiedzenie mówi, że aby być kimś , trzeba być sobą. I często byliśmy sobą i zachowywaliśmy się z godnością na tyle, na ile pozwalały ówczesne realia i ich strażniczka: cenzura…”
Jan Miszczak w swoim wspomnieniu pisze: „Szczerze mówiąc nigdy nie wpadło by mi do głowy , by napisać jakiekolwiek wspomnienia. Ale zadzwonił do mnie red. Józef Ambrozowicz. Powiedział, że ma ukazać się książka ze wspomnieniami podkarpackich dziennikarzy i chętnie widziałby w niej mój tekst. Józkowi się nie odmawia…
Brakuje czasem naszym otoczeniu Józka , żeby się zmobilizować, chwycić za pióro lub zasiąść do komputera i opisać dzieje swych dziennikarskich losów. Tym większe słowa podziękowania należą się inicjatorowi, autorowi i wydawcy tego tomu wspomnień, redaktorowi Józefowi Ambrozowiczowi. Dzięki takim cennym inicjatywom otrzymujemy bogaty zbór faktograficzny, materiał historyczny do analiz i badań oraz subiektywny , ale jakże autentyczny obraz czasów, epoki, która minęła bezpowrotnie.
Adam Socha wspomina: „interesuje mnie praca w dziale sportowym, bo taka sportową specjalizacje zdobyłem na studiach .Redaktor Wirski jednak szybko przekreślił moje marzenia o pracy na sportowej, redakcyjnej niwie….Z waszym nazwiskiem towarzyszu Socha , pasujecie jak ulał do działu rolnego… Redakcja „Nowin” składała się w tym czasie z ludzi o najróżniejszych życiorysach, ściągniętych z różnych stron naszego kraju…ton nadawali redakcyjnej informacji i publicystyce przybysze z różnych stron Polski. Maciej Szczepański, brylujący na dziennikarskim rzeszowskim firmamencie , trafił do „Nowin” podobnie jak red. Józef Szubert z „Trybuny Robotniczej” z Katowic, gdzieś z Polski ściągnięci zostali nad Wisłok: Edmund Gajewski, Czesław Krawiec, małżeństwo Morawetzów i Jerzy Popow…”
A Jerzy Popow pisze: „Rok 1956 – grudzień . Jak trafiłem do radia ? Dość nietypowo…Jadłem w „Rzeszowskiej” obiad i wychodzący z lokalu Włodek Wal zapytał mnie w przelocie: „Dalej szukasz pracy? Powstaje rozgłośnia, potrzebują dziennikarzy, zgłoś się…”Zgłosiłem się, przedstawiając uwierzytelniające dokumenty: indeks Wydziału Dziennikarskiego WSNS w Krakowie, potwierdzenie praktyki w „Gazecie Krakowskiej”, zaświadczenie o kilkuletniej pracy w „Nowinach Rzeszowskich” oraz legitymację Związku Zawodowego Dziennikarzy. Przyjęto mnie i od 15 grudnia 1956 roku zostałem radiowcem.
Rok 1981 – grudzień. Jak odchodziłem z radia ? Dość nietypowo… 13 grudnia 1981 roku, w pierwszym dniu stanu wojennego , zwolniono wszystkich dziennikarzy. Niektórych pozostawiono, mnie wśród nich nie było. Za jakiś czas pierwsi dziennikarze przechodzili przez komisję weryfikacyjną – mnie wśród nich nie było… Na pierwszym organizacyjnym zebraniu radiowej i telewizyjnej „Solidarności” wybrano mnie na przewodniczącego Komitetu Założycielskiego i naraziłem się kierownictwu kilkakrotnie… Wybrałem więc drogę najpewniejszą : przeszedłem na wcześniejszą emeryturę…
Jerzy Ambrozowicz wiele miejsca poświęcił Stowarzyszeniu:
„ Ważnym tematem w moim życiu zawodowym było Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, do którego wstąpiłem w 1974 roku, jeszcze pracując w gazecie zakładowej. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że w sześć lat później zostanę przewodniczącym Oddziału w Rzeszowie , uznałbym to za jakiś żart… Niedługo po naszym walnym zebraniu wybrani delegaci pojechali do Warszawy na Nadzwyczajny Zjazd. Wraz ze mną byli: Witold Szymczyk ,Lubomir Radłowski , Ryszard Niemiec, Jan Musiał, Adam Warzocha i Janusz Klich. Któryś z kolegów powiedział żeby nie kupować biletów pojedynczo, bo będziemy rozproszeni i nie będzie można pogadać. Tak też się stało. Ku naszemu zdumieniu , w Warszawie, przy wyjściu z przedziału szok: z sąsiedniego przedziału wysiadają dwa oficerowie Służby Bezpieczeństwa… Jak się okazało, też jechali na zjazd (dziennikarzy) jako „obserwatorzy”… Na Zjeździe był istny kocioł. Niemal bulgotało…Im kto podczas Zjazdu był bardziej aktywny w krytyce czasów minionych, tym szybciej później awansował. Krzysztof Kasprzyk , mój odpowiednik z Krakowa , był bardzo aktywny, to i został konsulem w Waszyngtonie .Nasz kolega Janek Musiał też był aktywny , więc mógł sobie później zrobić zdjęcie z Wałęsą i zostać senatorem RP. Myśmy zostali na peronie, kiedy pociąg „Solidarności” odjeżdżał do nowej Polski.Ale broń Boże, nie żałuję…
Takie to były koleje dziennikarskich losów. Zacytowałem fragmenty, odsyłam do całości. To interesująca ksiązka. W zakończeniu autorskiego wstępu czytamy:
…” Te wspomnienia są ważne , bo są w nich osobiste przeżycia i emocje, oddany jest nastrój i klimat czasów , w których żyliśmy i które długo jeszcze będą przedmiotem badań i analiz publicystów i historyków. Tylko nas już nie będzie.”
Zbiór dziennikarskich wspomnień ma jeszcze ten niezaprzeczalny walor, że w ogóle został napisany i wydany, bo jeżeli my dziennikarze nie spiszemy naszych wspomnień , nie damy świadectwa prawdzie o tamtych, tak przekłamywanych ostatnio czasach, to nikt za nas tego nie zrobi.
Andrzej Maślankiewicz
PS. Zachęcamy do pisania dziennikarskich wspomnień, Czekamy na ciekawe teksty.
Komentarze
Pozostaw komentarz: