OSKARŻAMY
Dziennikarze RP | 30 paź 2020 12:20 | Brak komentarzy
Rządzący nie mają i nigdy nie mieli realnego planu walki z COVID-19
Marek Czarkowski
Piątek, 23 października: 13 632 nowe zakażenia, 153 zmarłych, u których stwierdzono SARS-CoV-2. Karetki z pacjentami odsyłane od szpitala do szpitala, lekarze dyżurujący pięć dób bez przerwy, pielęgniarki na skraju wyczerpania, zajęta większość łóżek dla pacjentów z COVID-19 i większość respiratorów potrzebnych dla walczących o przeżycie. Oto obraz Polski w drugiej fali pandemii. W kolejnych dniach i tygodniach będzie jeszcze gorzej. Pandemia wymknęła się spod kontroli i nikt nie wie, ile ofiar pochłonie. Już jest 4171 zmarłych i tysiące z ciężkimi powikłaniami. Za kilka miesięcy może to być 40 albo 60 tys.
Płacimy straszliwą cenę za arogancję, niekompetencję, tumiwisizm, lekceważenie faktów, bezczelne kłamstwa i żałosną wiarę, że „jakoś to będzie”, rządu Mateusza Morawieckiego. Przyjdzie czas, gdy ci panowie odpowiedzą przed sądem za to, co zrobili i czego nie zrobili.
Błędy z zaniechania
Rządzący nie mają i nigdy nie mieli realnego planu walki z COVID-19. Zajmowali się rywalizacją o stołki, wyborami korespondencyjnymi oraz nachalną promocją urzędującego prezydenta. Niewygodne fakty ignorowano.
Agencja Wywiadu, która bezpośrednio podlega premierowi, już w styczniu informowała, że w Chinach pojawiła się nieznana choroba. Że zagrożenie jest realne i należy się na nie przygotować. Premier Morawiecki nie kiwnął palcem.
Minister zdrowia Łukasz Szumowski wybrał się w lutym na narty do Włoch, zamiast zadbać o dodatkowe środki, także materialne, przygotować lekarzy, pielęgniarki, ratowników medycznych i szpitale na nadchodzącą pandemię.
Agencja Rezerw Materiałowych, nad którą nadzór sprawuje wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin, nie zaczęła w styczniu i lutym gromadzić niezbędnych zapasów sprzętu medycznego i środków ochrony. Przeciwnie! Właśnie się ich pozbywała!
Minister edukacji Dariusz Piontkowski uważał, że nie ma potrzeby zamykania szkół czy odwoływania zajęć w związku z koronawirusem. Dowodził, że to samorządy i dyrektorzy muszą zadbać o bezpieczeństwo uczniów.
29 lutego br., gdy było jasne, że katastrofalnie brakuje maseczek, kombinezonów, respiratorów, testów i płynów do dezynfekcji, główny inspektor sanitarny Jarosław Pinkas błysnął „genitalnym” poczuciem humoru, radząc, by politycy, „którzy posługują się koronawirusem jako elementem gry politycznej, włożyli sobie lód do majtek”. Zapewniał jednocześnie, że „strona rządowa prowadzi (w kwestii pandemii) racjonalną politykę”.
Wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński na Twitterze informował, że „do bazy rezerw w Porębach dojechał transport maseczek dla personelu medycznego. Udało się dzięki wsparciu @MorawieckiM, energii @JEmilewicz, a przede wszystkim gestowi firmy Mercator Medical, która nie wzięła za to ani złotówki”.
Maseczek miało być 50 tys., co było kroplą w morzu potrzeb. Cieszyński nie wspomniał, że dwa tygodnie wcześniej Agencja Rezerw Materiałowych pozbyła się 63 tys. wysokiej klasy specjalistycznych francuskich masek neoprenowych. Sprzedawała je po 10 zł za sztukę. W marcu na aukcjach internetowych można było te maski kupić po 300-400 zł.
Na handlu tym towarem można było nieźle się wzbogacić. Tak jak trener narciarski Łukasz G., który powołując się na znajomość z ministrem Szumowskim i jego bratem, za 5 mln zł sprzedał Ministerstwu Zdrowia chińskie maseczki chirurgiczne ze sfałszowanym certyfikatem. Gdy resort się o tym dowiedział i wiceminister Cieszyński zażądał zwrotu pieniędzy, G. pokazał mu gest posłanki Lichockiej. Sprawa będzie miała finał w sądzie.
Były handlarz bronią Andrzej I., prezes lubelskiej spółki E & K, postanowił zarobić na respiratorach. Dostawa 1241 tych niezwykle potrzebnych urządzeń miała zostać zrealizowana do końca czerwca br. Spółka E & K otrzymała od Ministerstwa Zdrowia niemal natychmiast 154 mln zł zaliczki z 200 mln, na które opiewała umowa. Krążą też informacje, że umowa ta była znacznie szersza, miało bowiem chodzić o 2,2 tys. respiratorów za 370 mln zł, jednak spółka E & K nie wywiązała się z niej. Panowie Szumowski i Cieszyński publicznie zapewniali, że wszystko jest w porządku, i przekonywali, że „maseczki kupiliby nawet od diabła”.
10 kwietnia br. wiceminister Cieszyński podpisał umowę na zakup miliona wykrywających koronawirusa testów antygenowych produkcji koreańskiej firmy PCL. Miało to kosztować 29,6 mln dol. Ostatecznie do Polski trafiła połowa zamówienia. Zapłaciliśmy niecałe 15 mln dol.
Według Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny zgodność wyników tych testów była „na poziomie 57% wzwyż – w zależności od ilości wirusa w badanej próbce”. Testy trafiły na oddziały ratunkowe szpitali, co mogło być groźne dla pacjentów, ratowników medycznych i lekarzy, bo nie było gwarancji, że wynik testu jest prawidłowy. Równie dobrze można by rzucać monetą.
Gdy pod koniec maja wypłynęła informacja, że Ministerstwo Zdrowia zleciło firmie Żabka Polska opracowanie i aktualizację algorytmów służących do modelowania ruchu pacjentów zakażonych lub podejrzanych o zakażenie koronawirusem, posłowie Koalicji Obywatelskiej złożyli w Sejmie wniosek o wotum nieufności wobec ministra Szumowskiego. Jednak został on sprawnie odrzucony na początku czerwca br. głosami posłów Zjednoczonej Prawicy.
Uciekający minister
W połowie sierpnia br. najpierw wiceminister Janusz Cieszyński, a dzień później minister Łukasz Szumowski podali się do dymisji. Było to doskonałe posunięcie. Gdyby ten duet przetrwał w resorcie do dziś, gdy liczba osób, u których wykryto koronawirusa, wynosi kilkanaście tysięcy dziennie, zostałby zlinczowany za to, że nie przygotował Polski na nadejście drugiej fali pandemii.
Lansować się na COVID-19 postanowił również Mateusz Morawiecki. 14 kwietnia br., kilka minut przed godz. 10, na lotnisku im. Fryderyka Chopina na Okęciu wylądował największy samolot transportowy świata, An-225 Mrija. Przywiózł z Chin partię środków ochrony medycznej, w tym maseczek chirurgicznych zakupionych na zlecenie rządu przez KGHM Polska Miedź i Grupę Lotos. Witał go premier w towarzystwie ministra aktywów państwowych Jacka Sasina i prezesa miedziowej spółki Marcina Chludzińskiego.
Wszystko byłoby OK, gdyby nie okazało się tydzień później, że „certyfikat” obejmujący owe maseczki wystawiła włoska firma ECM niemająca prawa do nadawania środkom ochrony indywidualnej znaku CE, oznaczającego zgodność z normami unijnymi. Propagandowy sukces Morawieckiego zmienił się w żałosną hucpę.
Co gorsza, po kilku tygodniach w kręgach towarzyskich stolicy zaczęły krążyć plotki, że za tym „air show” stała Agencja Wywiadu, która postanowiła się dokapitalizować. Jak? Przez podstawione spółki kupiła w Chinach za grosze transport maseczek – jak się okazało trefnych – który następnie został sprzedany KGHM już za grube miliony dolarów. Polecenie miał wydać prezesowi Chludzińskiemu premier Morawiecki.
Jeśli to prawda, rodzi się pytanie, czy w sprawie respiratorów zakupionych w lubelskiej firmie E & K nie realizowano identycznego scenariusza. Handel bronią na dużą skalę, zwłaszcza nielegalny, nie jest w Polsce możliwy bez współpracy ze służbami specjalnymi.
Podobna próba „dokapitalizowania” miała miejsce w latach 90., gdy Urząd Ochrony Państwa zorganizował operację pod kryptonimem „Zielone Bingo”. Jej celem było zarobienie na debiucie giełdowym akcji TUiR Warta SA. Skąd o tym wiemy? Bo UOP stracił część funduszu operacyjnego i sprawa trafiła do prokuratury.
Dziś w kwestiach maseczek od trenera narciarskiego i respiratorów, które miała dostarczyć spółka byłego handlarza bronią, kompetentne organy wykazują daleko idącą powściągliwość, prowadząc postępowania w sprawie, choć fakty i główni bohaterowie są znani. A liderzy Prawa i Sprawiedliwości forsują w Sejmie pakiet ustaw „bezkarność+”, które mają zapewnić nietykalność m.in. ministrom Szumowskiemu i Cieszyńskiemu. 24 sierpnia br. prokurator generalny Zbigniew Ziobro, mówiąc o byłym ministrze zdrowia, oświadczył: „Nie widzę powodów, by miał się bać odpowiedzialności”. Czy trzeba więcej dowodów, kto tu kogo kryje?
Silni, zwarci, gotowi…i zaskoczeni
18 marca br. premier Morawiecki w programie TVP zapewniał, że „przygotowania do zwiększonej liczby przypadków koronawirusa przebiegają codziennie. Rozpoczęliśmy te przygotowania parę miesięcy temu, kiedy usłyszeliśmy, bodaj 9 stycznia, o przypadkach koronawirusa”.
Dziś wiemy, że premier ordynarnie mijał się z prawdą. Nie było żadnych przygotowań. Rząd i politycy PiS zostali na przełomie lutego i marca zaskoczeni skalą dramatu. Kiedy oglądali w telewizyjnych wiadomościach obrazy z północnych Włoch, pandemia zaczęła im się kojarzyć z powodzią, której skala jest trudna do przewidzenia, ale której skutki można minimalizować. Dominowało przekonanie, że „na każdej powodzi można też wypłynąć”!
Pierwszy spróbował szczęścia minister zdrowia Łukasz Szumowski. 26 lutego br. pytany w stacji RMF FM, gdzie był w tym roku na nartach, przyznał: „Byłem we Włoszech”, a po chwili dodał: „Ani się nie przebadałem, ani się nie zbadałem, nie poszedłem na kwarantannę. Poszedłem do pracy i kontrolowałem swój stan”. Gdy prowadzący zapytał o maseczki chirurgiczne, minister oświadczył z uśmiechem: „One nie zabezpieczają przed wirusem, one nie zabezpieczają przed zachorowaniem. Na pewno nie pomagają”.
Nic dziwnego, że do niedawna najbardziej prominentni politycy PiS z Jarosławem Kaczyńskim i Mateuszem Morawieckim na czele ostentacyjnie pokazywali się w miejscach publicznych bez maseczek, nie zachowując przy tym dystansu społecznego. Tymczasem zwykłych obywateli policja i sanepid okładały mandatami i karami administracyjnymi w przedziale od 500 zł do 10 tys.
Niekompetencja i tumiwisizm rządzących zaczęły zabijać, gdy COVID-19 pojawił się w domach pomocy społecznej. Część pracowników uciekła, ci, co zostali, nadludzkim wysiłkiem starali się pomóc podopiecznym, najczęściej osobom starszym i schorowanym. Śmierć zbierała w tych placówkach srogie żniwo.
Państwo wcześniej nie zrobiło nic. Nie ostrzegło. Nie było przygotowane na taki dramat. Reagowało za późno. Co gorsza, w czerwcu złagodzone zostały obostrzenia i Polacy poczuli się swobodniej. A liderzy dawali przykład!
1 lipca br. w Tomaszowie Lubelskim na wiecu przedwyborczym premier Morawiecki mówił do zgromadzonych rolników: „Ja cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii, i to jest dobre podejście, szanowni państwo. Bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się jego bać. Trzeba pójść na wybory, tłumnie, 12 lipca”.
6 lipca w Końskich, w czasie tzw. debaty prezydenckiej, prezydent Andrzej Duda zapewnił: „Absolutnie nie jestem zwolennikiem jakichkolwiek szczepień obowiązkowych. Powiem państwu otwarcie, ja osobiście nigdy się nie zaszczepiłem na grypę. I uważam, że szczepienia na koronawirusa absolutnie nie powinny być obowiązkowe. Proszę bardzo, kto chce, jeżeli będzie szczepionka, niech się zaszczepi, ale kto nie chce, to jest jego osobista decyzja”.
Rząd, a zwłaszcza odpowiedzialny za sektor górniczy wicepremier Jacek Sasin, był zaskoczony, gdy COVID-19 uderzył w śląską aglomerację. Już w maju kopalnie ROW Ruch Jankowice w Rybniku, Murcki-Staszic w Katowicach i Sośnica w Gliwicach zostały zamknięte. W kopalniach Bobrek w Bytomiu i Pniówek w Pawłowicach wykryto ogniska SARS-CoV-2. W czerwcu zamknięto kilkanaście kolejnych kopalń, a region na stałe zagościł w czołówce województw o największej liczbie zakażonych. Przy okazji ujawniły się wszystkie mankamenty służby zdrowia i nadzoru sanitarnego. Mieszkańcy Śląska godzinami czekali na ekipę, która pobierze od nich wymazy. Nie można było się dodzwonić do sanepidu. Jego pracownicy nie mogli sobie poradzić z ogromem zadań, jakie na nich się zwaliły. Były osoby, które z powodu chaosu organizacyjnego spędziły na kwarantannie sześć, a nawet siedem tygodni. Ginęły próbki, nie można było niczego się dowiedzieć.
Doszło do bezprecedensowej sytuacji – główny inspektor sanitarny Jarosław Pinkas 30 maja br. powołał na stanowisko wojewódzkiego inspektora sanitarnego dr. Grzegorza Hudzika, który pełnił tę funkcję w latach 2009-2015. Ktoś musiał opanować chaos na Śląsku.
Strategia? Jaka strategia?
Planowanie nigdy nie było mocną stroną rządu Mateusza Morawieckiego. Przygotowanie kraju na zapowiadaną przez naukowców i lekarzy drugą, jesienną falę pandemii COVID-19 przekraczało możliwości intelektualne i merytoryczne panów ministrów. Ale jeśli rządzący mówią, że „nikt nie był w stanie przewidzieć takiego wzrostu liczby zarażonych”, to kłamią.
Już w lipcu br. eksperci IHME (Instytutu Pomiarów i Oceny Stanu Zdrowia) z Waszyngtonu ogłosili swój model rozwoju pandemii koronawirusa w Polsce, z którego wynikało, że nabiera ona rozpędu. W ich ocenie na początku grudnia liczba chorych pilnie wymagających hospitalizacji wyniesie ponad 58 tys. 26 czerwca przed niekontrolowanym wybuchem epidemii w październiku ostrzegał zespół naukowców złożony z matematyków Uniwersytetu Warszawskiego oraz ekspertów Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny.
Pod koniec sierpnia wiceminister zdrowia Waldemar Kraska pytany, czy możliwy jest scenariusz mówiący o kilku tysiącach zachorowań dziennie, odparł, że „tyle nie powinno być”, dodał jednak: „Możemy przekroczyć liczbę 1000 zakażeń dziennie”. Trzeba przyznać, że się nie pomylił. Liczba ta po siedmiu tygodniach została przekroczona dziesięciokrotnie!
3 września br. nowy minister zdrowia Adam Niedzielski przedstawiał na konferencji prasowej liczący kilkanaście stron dokument „Strategia walki z pandemią COVID-19”. Dziś trudno go znaleźć, bo został na początku października zastąpiony „Strategią walki z pandemią COVID-19. Wersja 2.0”. To kolejny dowód, że urzędnicy nie nadążają za biegiem zdarzeń i przygotowują plany działań na kolanie.
Resort nie ujawnia też nazwisk ekspertów, z których rad i opinii korzystał. W środę 21 października w wywiadzie udzielonym portalowi Onet.pl senator PiS Jan Maria Jackowski powiedział, że prof. Andrzej Horban, doradzający ministrowi Niedzielskiemu, stwierdził, że ostatnie pół roku nie zostało wykorzystane efektywnie. Trudno o lepszy komentarz.
Rządzący czekają dziś na cud. Dostałem z Ministerstwa Zdrowia informację, że umowa Komisji Europejskiej z koncernem AstraZeneca „gwarantuje dostęp pierwszej partii szczepionki już w grudniu 2020, jeżeli zostanie ona dopuszczona do obrotu, tym samym zabezpieczając część zapotrzebowania krajowego”. Jest zatem nadzieja, że Polska otrzyma swoją część pierwszej partii szczepionki przeciw SARS-CoV-2 za cztery-siedem tygodni. Szczepionka jest produkowana od sierpnia br., a jej końcowy etap – czyli pakowanie już wyprodukowanych dawek – odbywa się w zakładach w Anagni we Włoszech. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i między grudniem 2020 r. a marcem 2021 r. Polska otrzyma szczepionkę, rząd Zjednoczonej Prawicy rozkręci taką akcję propagandową, jakiej jeszcze nie widzieliśmy. Ale mimo wszystko jest to dobra wiadomość.
Marek Czarkowski
Artykuł pochodzi z tygodnika „Przegląd” nr 44 (1086) 26.10-1.11.2020
Komentarze
Pozostaw komentarz: