Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe!
Jolanta Czartoryska | 24 mar 2014 00:32 | Brak komentarzy
Co może powiedzieć normalna matka na widok innych matek walczących o poprawę sytuacji swoich dzieci? To oczywiste! Zawsze poprze tę walkę! I ja popieram walkę matek dzieci niepełnosprawnych o to, aby miały właściwą opiekę. Jest w naszej ojczyźnie wiele rachunków krzywd i musimy je wszystkie naprawić sami. Codziennie słyszymy słuszne zarzuty, ciężkiego kalibru, pod adresem ministra zdrowia, lekarzy, pielęgniarek, aptekarzy oraz producentów leków. Słowem służby zdrowia. Jest oczywiste, że buntujemy się na sytuację, w której człowiek chory nie może otrzymać pomocy lekarskiej w rozsądnym terminie. Choroby są różne, ale każda choroba dla chorego jest tak samo ważna!
Mamy pełne prawo oczekiwać, że państwo zorganizuje prawidłowo służbę zdrowia i na to bardzo liczyliśmy w okresie przemian ustrojowych w 1989r. Wówczas myśleliśmy, że jest tak źle, że nie może być gorzej. Życie przeszło najśmielsze oczekiwania. Może być gorzej i jest! Do zagrożenia życia włącznie!
Chorujący człowiek ma jakieś szanse na wyzdrowienie. Czasem niewielkie, ale ma! Wszak nadzieja umiera ostatnia!
Jednak są sytuacje, w których na uzdrowienie nie ma żadnych, ale to żadnych szans. Chodzi o permanentny stan, który jest do przewidzenia i określenia jeszcze w życiu płodowym człowieka. Przewidziane w Polsce, odpowiednią ustawą, badania prenatalne, służące do diagnozowania wad wrodzonych u płodu, lekarz powinien zlecać standardowo u ciężarnej, która ukończyła 35 lat. Istnieją też inne, dalsze przesłanki. Badania te mogą mieć charakter nieinwazyjny i inwazyjny. Cel tych badań jest jeden: stwierdzić czy płód nie nosi znamion wad genetycznych, niedających pozytywnych rokowań na życie w zdrowiu..
Jak ważne jest to dla przyszłych rodziców, możemy przekonać się w ostatnich dniach, obserwując dziejący się w Sejmie protest rodziców wychowujących niepełnosprawne dzieci. Widzimy przerażający obraz rodziców, którzy koczują w budynku parlamentu, domagając się poprawy sytuacji dzieci i swojej, jako ich opiekunów. Nikt nie jest w stanie ocenić trudności, jakie napotyka rodzic opiekujący się niepełnosprawnym dzieckiem od chwili jego urodzenia. Nikt nie jest w stanie wejść w rozpacz takiego rodzica, który nie jest stanie pomóc własnemu, wyczekanemu dziecku, któremu absolutnie nie może pomóc, w taki sposób, w jaki by chciał. Nie jestem w stanie powiedzieć nic sensownego na pocieszenie rodzicom, którzy wiedzą, że ich dziecko nigdy nie będzie tak zdrowe jak inne dzieci. Sama przeszłam w życiu badania prenatalne pod koniec lat 80. XX w., kiedy były one w Polsce traktowane jak luksus, dostępny tylko w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. Sama byłam w strachu i widziałam napięcie oraz strach w oczach moich współlokatorek na sali szpitalnej, które czekały na wyniki badań.
Dzisiaj widzę ten sam strach w oczach rodziców koczujących ze swoimi dziećmi w Sejmie. Widzę strach o pieniądze na lekarstwa, na środki czystości, na opiekę, na dalsze badania i ewentualne operacje. Widzę także wycieńczenie tych rodziców, którzy na pewno ostatkiem sił fizycznych i psychicznych dają radę świadczyć opiekę swoim dzieciom. Dają radę, bo muszą sobie poradzić, bo pomoc, jaką otrzymują od państwa jest daleko niewystarczająca.
Gdy powiem, że im współczuję, to nic nie powiem! Nie umiem powiedzieć w tych okolicznościach nic mądrego. Po matczynemu jestem szczęśliwa, że mnie się powiodło i urodziłam zdrowe dziecko.
To nieprzyjemne patrzeć na cudze nieszczęście. Wszystkim ludziom poczciwym, empatycznym, o normalnych uczuciach jest w przywołanej sytuacji nieprzyjemnie i nie trzeba dodatkowo nikogo zawstydzać. Premier D. Tusk przychodząc do koczujących protestujących otrzymał ogromną lekcję pokory i myślę, że wykazał się sporą dawką zwykłej odwagi. Rodzice wyartykułowali swoje problemy, prośby, a także odreagowali swoje frustracje nie przebierając w słowach i gestach wrogich premierowi. Można zrozumieć, że uznali, iż ostatnią deską ratunku jest przywiezienie swoich niepełnosprawnych dzieci do budynku Sejmu i narażanie ich na niewygody, nazwijmy to wprost – poniewierkę po posadzkach sejmowych. Nie chcę osądzać ludzi znajdujących się w stanie silnej determinacji, ale myślę, że sporo rodziców tak by nie postąpiło.
Nie wiem czy jest prawdą, że cały ten protest? strajk?demonstrację? sprowokował, a nawet zorganizował, aktywny w czas spotkania premiera z nieszczęsnymi rodzicami w Sejmie, poseł Arkadiusz Mularczyk. To zaiste godna samarytanina postawa tego posła, który po raz kolejny ujmuje się za słabszym. Jeśli jednak jego rola w proteście rodziców w Sejmie jest rzeczywiście tak aktywna jak niesie wieść, to powinien zachować ostrożność, aby nie spotkała go taka sama wdzięczność, jak od pewnego niewdzięcznego mieszkańca Nowego Sącza. W niewybrednych, a nawet brutalnych słowach ów nachodzony przez posła z pomocą człowiek powiedział do kamery c o powinien zrobić poseł, aby pozostawić go w spokoju.
Zbliżają się wybory do parlamentu europejskiego i należy liczyć się z głośnymi, przykuwającymi wzrok akcjami polityków. Niewielka partia, jaką reprezentuje poseł Mularczyk walczy o elektorat, a może nawet o przetrwanie. Niechaj walczy! Jego prawo! Dlaczego jednak dopiero teraz, dopiero w kampanii wyborczej poseł Mularczyk stał się tak gorącym orędownikiem interesów rodziców wychowujących niepełnosprawne dzieci? Przecież ten problem istnieje od dawna. Płynie miesiąc za miesiącem, w których rodzice takich dzieci muszą wydawać pieniądze na wszystkie potrzeby, muszą nie spać po nocach, muszą zapewniać opiekę dzieciom i sobie, kiedy już nie dają rady być opiekunami. Co takiego się stało TERAZ, że ci wszyscy biedni i pokrzywdzeni przez los ludzie opanowali budynek parlamentu?
Myślę, że nie jest trudno wykorzystać frustrację, z powodu dojmującej sytuacji życiowej grupy ludzi, którzy należą do najsłabszych w społeczeństwie. Nie jest trudno powiedzieć takim ludziom: chodźcie, pomogę wam wejść do parlamentu. Ludzie skrzywdzeni, ale jeszcze ciągle chcący walczyć o swój los pójdą wszędzie, choćby do piekła, a co dopiero do parlamentu.
A władza? No cóż, gdyby w odpowiednim czasie i w odpowiednim stopniu zajęła się rozwiązywaniem prawdziwych problemów swojego elektoratu, gdyby pamiętała, co powiedział niemodny już dziś klasyk, że jakość państwa ocenia się po poziomie życia najsłabszych i najuboższych grup społeczeństwa, to w kraju uchodzącym za ostoję katolicyzmu, w Wielkim Poście ludzie zastanawialiby się nad nikczemnością zła, a nie zło to czynili!
JOLANTA CZARTORYSKA
Komentarze
Pozostaw komentarz: