Na Karkonoskiej powiało grozą!
Dziennikarze RP | 4 kwi 2014 18:25 | komentarze 3
W miesięczniku Odrodzone Słowo Polskie wychodzącym we Wrocławiu popełniłem artykuł o sytuacji w tzw. telewizji publicznej… Do zabrania głosu miałem pełne prawo, ponieważ w budynku przy Karkonoskiej (we Wrocławiu, siedzibie TVP – dopisek redakcji) spędziłem ponad 25 lat, dopracowawszy się tytułu komentatora (najwyższy stopień dziennikarskiego wtajemniczenia), pełniąc w medialnej instytucji różne funkcje, redaktora naczelnego nie wyłączając. Na co dzień zajmowałem się sportem, ale nie obca była mi też inna tematyka.
Byłem pełnomocnikiem prezesa ds. pierwszych wolnych wyborów po zmianie ustrojowej 1989 roku, prowadziłem „na żywo” studio wyborcze, dwukrotnie komentowałem na antenie ogólnopolskiej przebieg pielgrzymek Ojca Świętego Jana Pawła II do Ojczyzny. Uczestniczyłem w wielu arcyważnych dla wrocławskiego ośrodka przedsięwzięciach, czerpiąc przyjemność i naukę ze współpracy ze znakomitymi kolegami z techniki, realizacji, produkcji, działu scenografii, no i oczywiście z liczną grupą dziennikarzy, którym jednego z pewnością zarzucić było nie sposób: profesjonalizmu. Przez lata tworzyliśmy też zespół z prawdziwego zdarzenia, w którym – mam świadomość, że zabrzmi to nieco pompatycznie – obowiązywała muszkieterska zasada: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Szefowie byli dla nas nie tylko surowymi recenzentami, ale i autorytetami. Choć w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku musieli mieć zaufanie towarzyszy z PZPR, nie wywierali na nas politycznych nacisków. Ba, w okresie wiosny „Solidarności” wręcz wspierali związkowe pospolite ruszenie.
Nie odczuwaliśmy presji nawet w czasie stanu wojennego, kiedy kierownictwo ośrodka objął uznawany za PZPR-owskiego pupilka red. Stanisław Pelczar. Był świetnym, obiektywnym szefem, dla którego liczyła się fachowość i odpowiedzialność. Nie muszę dodawać, że – co oczywiste – podobne przymioty decydowały o być albo nie być w ośrodku przy Karkonoskiej w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Wszak wrócili do niego nasi przyjaciele, których władza uznała za wrogów ludowego państwa – niektórzy zaliczyli internowanie, niektórzy nawet więzienie, inni po prostu zostali pracy w telewizji pozbawieni. Znowu byliśmy rodziną.
Jak pisałem w poprzednim numerze naszego miesięcznika (Odrodzone Słowo Polskie), zło zawitało do już wówczas TV publicznej z nastaniem systemu producenckiego, a raczej związanymi z jego wprowadzeniem wynaturzeniami (delikatnie rzecz ujmując). I potem już poszło. Sam pożegnałem się z ośrodkiem przy Karkonoskiej w 2003 roku – bez większego żalu, bowiem wiedziałem, że nadchodzi dla firmy, z którą związałem niemal całe swoje dorosłe życie, czas trudny, bardzo trudny. Już wówczas szeptało się tu i ówdzie, że w zamyśle ważnych osób (ze świata polityki, powiązanego z nią biznesu, mediów) jest sprywatyzowanie ośrodków regionalnych, być może także II programu ogólnopolskiego.
To zwiastowało ogromne zmiany programowo – kadrowe, wywołując niepokój wśród pracowników TV. Ten proces został jednak – przynajmniej na czas jakiś – zahamowany, ale tendencja do wypierania regionów z telewizji absolutnie nie. Tylko niektórzy dali się zwieść zapewnieniom, że oto ośrodki regionalne zostały w centrali właściwie docenione, o czym miało przekonać powołanie do życia TVP Info, pomyślane rzekomo jako platforma do działania dla tychże ośrodków. Była w tym jedynie odrobina prawdy. Dziś bowiem TVP Info to III program ogólnopolski, poletko do uprawiania (czyli wyciągania dodatkowego szmalu) dla cwaniaków z centrali. Ci sami prowadzący magazyny informacyjne, ci sami prezenterzy sportu, czy programów publicystycznych. Rodzina na swoim lub jak kto woli, żeby wszystkim żyło się lepiej, pod warunkiem, że wszyscy oznacza nasi. A gdzie ośrodki regionalne? W stworzonym ekstra kanale, przeznaczonym ponoć wyłącznie dla nich (czy to nie przypomina powstawania TVP Info?).
Tyle, że kiedy włączę telewizor, widzę planszę z napisem TV Wrocław, a oglądam program o problemach mieszkańców np. Białegostoku. Taki mały szwindel. Do tego dochodzi kadrowa dintojra, dokonywana przez politruków z Woronicza, która de facto pozbawia pracy setki etatowych dziennikarzy, montażystów, grafików, charakteryzatorów. Rozbawiła mnie nie tak dawno rozmowa, przeprowadzona przez Jacka Nizinkiewicza na łamach „Rzeczpospolitej” z prezesem TVP Juliuszem Braunem. Tytuł: „Nie spełniam życzeń polityków” zabrzmiał jak prowokacja. Już pierwsze zdania opowieści prezesunia to totalne mydlenie oczu. Braun: „Nikogo nie zwalniam. Przeniesienie pracowników do firmy zewnętrznej jest podyktowane reorganizacją części procesów wewnątrz naszej korporacji i oszczędnościami. Pomimo koniecznej restrukturyzacji TVP stara się uniknąć zwolnień grupowych. Będziemy dążyć do zagwarantowania tym pracownikom tych samych zasad wynagradzania przez okres 12 miesięcy”.
I jeszcze jedno kabaretowe stwierdzenie prezesa: „Naciski polityczne na prezesa TVP są fikcją”. Tak, jak fikcją jest odpolitycznienie publicznej telewizji. Bo niby skąd wziął się prezes Braun, skąd kilka innych osób w ścisłym kierownictwie firmy? Jak to skąd? Z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, taki ministerialny desancik. I któż by śmiał podejrzewać takich o uleganie politycznym naciskom? Wracając zaś do kwestii zwolnień – Braun nie wie, czy udaje wariata, mówiąc, że za wszelką cenę chciał uniknąć zwolnień grupowych. Z troski o pracowników, czy pieniądze podupadającej telewizji? Wszak takowe zwolnienia związane są z odprawami, to zaś oznaczałoby solidny drenaż telewizyjnej kasy (a przecież trzeba parę groszy przeznaczyć na nagrody i premie dla swoich). To nie Braun…
A co w TVP Wrocław? Ruchy kadrowe trwają w najlepsze. Pani dyrektor Wolniewicz-Dżeljilji wysłała na zieloną trawkę dotychczasowego kierownika Regionalnej Agencji Producenckiej Marcina Bradkego, doświadczonego, mającego na koncie liczne sukcesy zawodowe, dziennikarza. Jego miejsce zajął Jan Korzeniowski. W piśmie skierowanym do pracowników TVP Wrocław, informującym o zmianie na ważnym stanowisku, dyr. Wolniewicz-Dżeljilji zachwalała zalety nowego szefa agencji – jego znajomość mechanizmów finansowych oraz doświadczenie wyniesione z pracy w instytucjach zewnętrznych w stosunku do TVP, co ma podobno wzmocnić pozycję TVP Wrocław w tych niełatwych dla tego medium czasach. Dyrektor Ewa (brzmi dobrze, jak filmowa dr Ewa) zapomniała dodać, że Jan Korzeniowski, choć w przeszłości pracował już w TVP Wrocław, był tak blisko spraw programowych, jak ja prezydentury w USA. A propos rzekomo tak cennego, zawodowego doświadczenia nowego szefa RGP. Był wiceprezesem dwóch spółek: Predomexu oraz Wrocław 2012. Tej drugiej „aż” przez… tydzień. Zrezygnował, kiedy „Gazeta Dolnośląska” zasugerowała, że dostał fuchę w spółce – operatorze Stadionu Miejskiego, ponieważ jest synem doradcy ds. sportu prezydenta Dutkiewicza. W Urzędzie Miasta nikt nie potrafił powiedzieć, dlaczego Jan Korzeniowski zasiadł na prezesowskim stołku, czym sobie na to zasłużył. Zaś co do pracy w TVP Wrocław – jak pisałem w poprzednim numerze „Odrodzonego Słowa Polskiego” zrezygnował z niej dobrowolnie w zamian za sowitą odprawę (podobno ponad 80 tys. zł). Teraz wrócił na eksponowane stanowisko, otrzymując miesięczne wynagrodzenie wyższe o ok. 2 tys. zł od poprzednika. To się nazywa oszczędność! Nieobecność Bradkego zaowocowała „imponującą” oglądalnością programów TVP Wrocław. Np. główne wydanie „Faktów” pod koniec września zgromadziło przed telewizorami „aż” 31,1 tys. widzów, wieczorne zaś 36,3 tys. O innych programach pomilczę. Produkcja programów to jedno, atmosfera w ośrodku to inna „para kaloszy”. Delikatnie rzecz ujmując – mało twórcza. Pani dyrektor często nie wytrzymuje „prawdy czasu, prawdy ekranu”, wybuchając w reakcji na niezadowolenie pracowników. A niezadowolenie jest coraz większe, także – a może przede wszystkim – w centrali.
W referendum, które miało zadecydować o strajku w TVP udział wzięło ponad 50 % załogi (zarówno na Woronicza, jak i w 16 ośrodkach regionalnych). Niejako uprzedzając rezultat referendum prezes Schwarz, pardon: Braun stwierdził, że przedstawił pracownikom konsekwencje strajku, że może stać się on rzeczywistym zagrożeniem dla utrzymania miejsc pracy. Straszenie? Ależ skąd, wszak prezes ma na względzie wyłącznie dobro wywalanych z TVP dziennikarzy, montażystów, charakteryzatorów, grafików komputerowych. Przejmie ich zewnętrzna firma, zatrudni być może na „aż” 12 miesięcy, a potem każdy może usłyszeć good bye. Bez odpraw, jakichkolwiek gwarancji znalezienia nowej pracy, nawet zwykłego dziękuję. Niech żyje Telewizja Polska!
Waldemar Niedźwiecki
Fot: Wikipedia
Komentarze
komentarze 3 do “Na Karkonoskiej powiało grozą!”
Pozostaw komentarz:
sobota, 5 - kwi - 2014, godz. 10:53
Telewizja to może była dobra w zeszłym wieku. Dzisiaj i tak nikt nie ma czasu tego oglądać, a telewizory mają głównie emeryci.
poniedziałek, 7 - kwi - 2014, godz. 21:12
[…] bo i ja i dziesiątki innych pisało o tym przez kolejne lata – poderwał mnie artykuł red. Waldemara Niedźwieckiego o możliwości likwidacji wrocławskiego ośrodka TVP, a może i całej firmy. Jak to u nas stało […]
sobota, 28 - lut - 2015, godz. 20:42
[…] demontażu ośrodków telewizyjnych, jak np. ten z Wrocławia Waldemara Niedźwieckiego pt. „Na Karkonoskiej powiało grozą”, wzywaliśmy o chwilę refleksji ekipę pana Brauna, zwracaliśmy się do posłów o […]