MY NARÓD
Dziennikarze RP | 26 kwi 2019 18:30 | Brak komentarzy
We, The People, słowa wypowiedziane w 1989 roku przez Lecha Wałęsę w amerykańskim Kongresie, sprawiły, że my, naród, społeczeństwo, w ustach polityków, awansowaliśmy do roli suwerena, od którego wszystko w państwie zależy i który o wszystkim decyduje. Ciągle więc nas dopieszczają, a nawet dowartościowują, ale tylko przed wyborami. Jednakże tuż po nich władza często kpi z nas, a jej poczynania świadczą o pogardzie dla demokracji.
Kolejny dowód na to stanowi ustawa o zakazie handlu w niedziele, przyjęta bez żadnych konsultacji społecznych, mieszcząca się na liście bezsensownych ustaw ciągle nowelizowanych. Mocno tym zapracowana władza ustawodawcza, cierpiąca na „biegunkę legislacyjną”, sprawia, że państwo, w odbiorze społecznym, staje się tandetne. Wygląda na to, że władza wykonawcza, bezkrytycznie ją realizująca, nie wie, iż ograniczenie wolności w każdej sferze gospodarczej jest wielce szkodliwe dla całej gospodarki kraju, ale też świadczy, że nie ma ona pojęcia o pragmatyzmie i o profesjonalnym rządzeniu.
Inicjatorem owej ustawy jest szef związku zawodowego „Solidarność”, organizacji upolitycznionej, stanowiącej – jak ktoś zauważył – popłuczyny po „Solidarności z sierpnia 80’. Ponoć u jej podstaw leżała troska o pracowników handlu zmuszonych do pracy w niedziele, za niewielkie pieniądze. Nikt w to nie wierzy. To tylko pozory. Przecież w kraju nie ma jeszcze obowiązku pracy w niedziele, nikt nikogo do tego nie zmusza. Należało jednak załatwić im 100 czy nawet 200 proc. obecnej stawki za pracę w dni świąteczne. Ci, którzy czują, że zarabiają zbyt mało chętnie dorobili by do pensji zaś ci, którym to wystarcza mieliby niedziele wolne. Takie zasady można było wprowadzić poprzez zmiany w kodeksie pracy.
Jednakże inicjatorowi chodziło ponoć o pokazanie jaki jest wielki, jak potężną dysponuje siłą z którą liczy się nawet partia rządząca. Ta jednak, jako formacja narodowo-religiancka, nie przeciwstawiła się owej inicjatywie, gdyż zakazu handlu w niedziele domagają się biskupi. Oczywiście mają oni prawo upominać się o sprawy mieszczące się w doktrynie religijnej, ale bez swoistego szantażu politycznego – nie poprzecie zakazu, my nie poprzemy was w zbliżających się wyborach… Z wypowiedzi niektórych hierarchów wynika, iż są przekonani, że zamknięte sklepy ponownie sprowadzą ludzi do kościołów. Nie sprowadzą, ale – jak można poczytać w Internecie – wielu korzysta z prawa do wolności osobistej: w niedziele wybiera pilota, piwo i tapczan, zaś dzieci, pozbawione ruchu, okrutnie się nudzą. Nikt przy tym nie wziął pod uwagę, iż niedzielne zakupy wzmacniały więzy rodzinne, stanowiły formę relaksu i poprawiały parametry zadowolenia z życia.
Rząd, który uzasadniał wprowadzenie ustawy m. in. troską o rozwój małych, rodzinnych firm wciąż nie zauważa, że strzelił sobie w stopę – w minionym roku upadło ponad 15 tys. takich firm, zaś duże, zwłaszcza dyskonty, mają się dobrze. Nic na zakazie nie straciły gdyż w piątki i soboty musimy kupować żywność na zapas. To zaś sprawia, że sporo jej się marnuje, ale to nikogo nie obchodzi. Według prognoz „Rzeczpospolitej” w bieżącym roku zniknie jeszcze ponad 5 tys. małych sklepików. Już na początkowym etapie prac nad ową ustawą eksperci Biura Analiz Sejmowych przestrzegali posłów PiS, że głosy przeciwne zakazowi zaczynają przeważać nad głosami popierającymi zakaz i, że dalsze zaostrzanie zakazu nie spotka się z pozytywnym odbiorem społecznym. Jednakże samolubna i krótkowzroczna władza także i to ostrzeżenie zlekceważyła.
Przypomnę, że niedawno taki zakaz wprowadzili Węgrzy, ale szybko zauważyli szkody z niego wynikające i niezwłocznie się z niego wycofali. Jaka jest więc różnica między naszą władzą, a węgierską? Nasza, pozbawiona zaplecza intelektualnego do rządzenia państwem, nie mająca miejsca na wątpliwości czy rzeczowe dyskusje, nawet nie zauważyła, że już 68 proc. społeczeństwa, w tym aż 42 proc. elektoratu PiS, opowiada się za tym, by handel był dozwolony w każdą niedzielę. Sądzę, że gdy ujawnią się kolejne, złe skutki zakazu, liczby te wkrótce wzrosną.
Przyznaję jednak, że jestem pełen podziwu dla obu grup interesów: związku zawodowego i partii, za to, iż tak łatwo przekonały część społeczeństwa, że ich wola jest wolą ludu… Szkoda tylko, że za co się wezmą to szybko spartaczą. To zaś, potrzeba i prawo do indywidualnej wolności i swobody upoważnia mnie do zadania im prostych pytań: kto was upoważnił do decydowania kiedy ja mam robić zakupy? Według jakiego prawa układacie nam, obywatelom – przepraszam – suwerenowi!, harmonogram zajęć na niedziele? Nie spodziewam się odpowiedzi, ale jestem przekonany, że We, The People, chcący żyć w kraju praworządnym i uporządkowanym, w którym rządzi prawo, a nie ideologia, wstanie z kolan i jesienią uda się do urn wyborczych by dokonać dobrej zmiany.
P.S. Panom: prezydentowi RP i premierowi rządu RP, przypominam, że Natura wyposażyła nas, ludzi, w dwoje uszu i tylko jedne usta. Znaczy to, iż człowiek powinien więcej słuchać niż mówić. Proszę więc panów, by mniej mówili, zwłaszcza głupstw i niedorzeczności.
Stanisław Błaszczyk
redaktor naczelny
Źródło: „AMBASADOR”
Komentarze
Pozostaw komentarz: