MY i ONI… – A ONI, to dziś kto?
Jolanta Czartoryska | 12 lip 2014 16:38 | Brak komentarzy
Pamiętam dobrze czasy, gdy społeczeństwo polskie podzielone było na dwa obozy: MY i ONI. – MY, to było społeczeństwo, jako całość, a ONI – to oczywiście władza, która obracała się we własnym politycznym mateczniku.
Tak przynajmniej twierdzili niektórzy. Sformułowania te znalazły się nawet w tytułach książek Teresy Torańskiej, przeprowadzającej wywiady, głównie z ludźmi władzy lub byłej opozycji. Np. rozmowy z byłymi działaczami Solidarności, którzy w 1989 roku przejęli władzę, nosiły tytuł „MY”. Zaś bestseler edytorski – cykl rozmów z twórcami PRL– „ONI”. To jednak było co najmniej 25 lat temu. Wiele? Mało? To zależy. Gdy popatrzy się, że II Rzeczpospolita trwała tylko 20 lat, a my – III RP – mamy już 25 lat, to chyba niemało lat minęło od czasów odsądzanych przez zagorzałych zawsze od „czci i wiary”, czyli Polski Ludowej.
*
Od 1989 r. urodziło się, wychowało i weszło w dorosłość całe pokolenie. To wszystko, co dzieje się teraz w Polsce, szczególnie w ostatnim czasie, dla pokolenia ’89 nie ma żadnego punktu odniesienia z przeszłości i jest nowe. A dla mnie? Deja vu, niestety. Ponieważ żyję długo, mam prawo dokonywać pewnych podsumowań, tym bardziej że przyglądam się światu nie powierzchownie, lecz w miarę możliwości dokładnie.
I co widzę? – Takiego podziału społeczeństwa na MY i ONI nigdy dotychczas nie widziałam, i nie dlatego, że mam problemy ze wzrokiem. Takiego skrajnego, ostro zarysowanego podziału na tych, co bliżej nas i tych, co bardzo daleko, w społeczeństwie naszym nie było.
Jedni – MY – to biedni, którzy żyją w ubóstwie lub na jego granicy. Jak więc mają rozwijać swoją osobowość, swoje horyzonty, jak mają rozumieć otaczający ich świat, skoro zamartwiają się jak przetrwać miesiąc od wypłaty do wypłaty, od zasiłku do zasiłku i jeszcze zachować uczciwość nie naruszając prawa? Po ich drugiej stronie są – ONI – ci, których stać na wszystko lub prawie wszystko, którzy albo nigdy nie mieli kontaktu z tymi pierwszymi, albo, jeśli udało im się wyskoczyć ze środowiska, w którym się wychowali, usilnie starają się zgubić w swym życiorysie ten ślad pochodzenia. Jedni drugich nie lubią, a może nawet coś więcej.
Inni MY, to zwolennicy PiS nienawidzący wszystkiego, co tylko mogłoby pochodzić od ludzi związanych z PO, albo od jeszcze innego nieakceptowanego w tym gronie. PiS to hasło zaledwie, bo nawet po tej stronie sceny politycznej, grono jest podzielone z punktu widzenia Kościoła.
To tylko z grubsza zarysowane podziały. Na tle czego jest ta nienawiść? Wydaje mi się, że po prostu chodzi o władzę. Program jest rzeczą wtórną, jakkolwiek nie rozumiem też, jak to jest, że partia prawicowa, jaką jest PiS, ma program w sporej części związany z poglądami uchodzącymi w historii za lewicowe? Nie wiem, też – to, tak przy okazji, – jaki program ma działająca w Polsce, ugruntowana historycznie partia lewicowa.
ONI, w kontrze do PiS, to popierający PO z wyboru lub z rozsądku, co często ma miejsce z powodu braku realnego wyboru. Po tej stronie nienawidzi się PiS, ale już nie na tyle, aby nie dać szansy uciekinierom czy przesiedleńcom z tej partii, którzy chcą lub muszą być zawsze w głównym nurcie wydarzeń. Dawniej nie przepływało się tak łatwo z partii do partii, ale to było w czasach, gdy partie miały program i etos.
Trzeba przyznać, że w obecnych warunkach przepływ między jednymi a drugimi, dokonuje się w niezwykle dziwnych okolicznościach. Jednak dotyczy to, w zasadzie, ludzi związanych z władzą, cokolwiek to szczegółowo znaczy.
*
Gdy pomyślę, że w PRL-u władza z jednej strony trzymała „za twarz” klasę robotniczą, a z drugiej strony bała się jej pomruków, gdy wspomnę, że ceny mięsa podniesione o 10% wywołały tragiczne w skutkach wydarzenia na Wybrzeżu i na nich historycy obecnie robią habilitacje, to od razu myślę o stosunkach władzy ze społeczeństwem w czasach dzisiejszych. Na pewno nie można powiedzieć, że nie ma podziału, że MY to ONI!
Jako prawnik wiele lat wykonujący zawody prawnicze, znam ludzkie problemy i dylematy, podobnie jak wszyscy moi koledzy po fachu. Ogromna to kopalnia wiedzy, obciążająca człowieczą duszę. Tak po prawdzie, to nie powinno mnie już nic dziwić. Ludzie, ich życie, sytuacje się powtarzają i niewiele może już zdziwić. A jednak!
Celowo nie wypowiadam się na temat tzw. afery taśmowej, bo właśnie – jako prawnik – wiem, że aby stan faktyczny ocenić prawidłowo, najbliżej prawdy, musi się mieć wszystkie dowody zebrane w jednym miejscu. Nie jest to łatwe, ale możliwe. Czasem to trwa. Niestety!
Więc dlaczego zabieram głos? Dlatego, że na tle tego, czego doświadczamy od wielu lat, a ostatnio w szczególności, ktoś w końcu powinien to powiedzieć, i pomyślałam nieskromnie, że może uczynię to ja? Otóż, niezależnie od tego jak potoczą się dalej losy tzw. afery taśmowej, zajmującej uwagę społeczeństwa od wielu tygodni (ostatnio jakby mniej!) wiem jedno: takiego podziału społeczeństwa na MY i ONI dotychczas nie było!
*
Czy to naprawdę nikogo nie obchodzi? Mam na myśli tych, którzy mają wpływ na to, jak żyjemy? Czy o taki sukces toczyła się walka robotników, a z nimi elit intelektualnych, w 1956r, w 1976r, w 1981 r. i 1989 roku? Czy o to nam wszystkim chodziło? Czy o to chodziło „Solidarności” i jej działaczom, którzy nadstawiali głowę swoją i często swoich najbliższych? Czy chodziło o to, aby 80 procent społeczeństwa dokonało wyboru negatywnego i nie poszło dziś do wyborów do europarlamentu? Czy po to wchodziliśmy z takim trudem do Unii Europejskiej, po – jak mówią niektórzy – powrocie do cywilizacji zachodnioeuropejskiej po 45 latach przerwy? Czy nikogo nie zastanowiło, co się tak naprawdę w Polsce stało? Co się dzieje, że społeczeństwo traktuje wybory do ważnego organu jak zabawę w pieniądze władzy, z którą się absolutnie nie utożsamia? Czy ktoś postawił głośno i publicznie pytanie, dlaczego w tak walecznym społeczeństwie, w społeczeństwie, które, jak twierdzą skrajni obserwatorzy, niemal w całości było kiedyś, przeciwko tzw. komunie, które walczyło o wszystko ze wszystkimi, uważa się dzisiaj, że ludzie związani z władzą bawią się we własnym gronie, a w tej grze nagrodą jest zawsze kasa czy to w gotówce, czy to w postaci stanowisk?
Czy cały dokonany wysiłek, ofiary, walka o odzyskanie pełnej suwerenności odbyły się po to, aby podział na NAS i ONYCH istniejący w PRL-u z, mimo wszystko, niewielkiego stał się tak ogromny, że przestajemy być społeczeństwem? Czy to możliwe, że nas Polaków, jako społeczeństwo nie zniszczyły wojny i ucisk, a zniszczy nas WOLNOŚĆ? Larum grają!
Jolanta Czartoryska
P.S. Na początku lat dwutysięcznych opublikowałam felieton „Saloony”, obecny na stronie www.dziennikarzerp.org.pl oraz www.czartor.pl, który zachował w niezwykły sposób swoją aktualność. Niestety!!
Komentarze
Pozostaw komentarz: