Medialna bomba toksyczna
Henryk Zagańczyk | 9 lip 2014 11:42 | Jeden komentarz
Artykuł 1 prawa prasowego z 1984 roku stanowi, iż prasa korzysta z wolności wypowiedzi i urzeczywistnia prawo obywateli do ich rzetelnego informowania, jawności życia publicznego oraz kontroli i krytyki społecznej. Mimo upływu lat ustawa ta, wielekroć nowelizowana, nadal – na szczęście! – obowiązuje w polskich mediach. I hasłowo służy rynkowi mediów. Jednak nie rozwiązuje ważnych dla mediów spraw teraźniejszości.
Problem bardziej pogłębia konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. W art. 14. ustawa zasadnicza zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu. Natomiast art. 213 konstytucji, umocowujący w naszym systemie prawnym Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, w pkt 1 mówi expressis verbis: Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji stoi na straży wolności słowa, prawa do informacji w radiofonii i telewizji.
Wydaje się zatem, że media w Polsce mają pełną i nieograniczoną swobodę działania. Można rzec: tak jak w państwie dojrzalej demokracji, tak jak w państwie prawa. Czyżby?
Mnie interesuje – a sądzę, że i środowisko ludzi mediów – odpowiedź na pytanie: Co zrobi prokuratura, mając przed sobą obowiązek przyjrzenia się kilku przepisom kodeksu karnego, szczególnie zaś treści artykułu 267 kk, który stanowi o nielegalnych i nieuprawnionych podsłuchach, po które tak chętnie sięgają media? Pomijając względy moralne i etyki dziennikarskiej, jak to może się dziać, iż jeden tygodnik, a za nim rozhisteryzowana całość mediów, szczególnie zaś telewizje informacyjne i tabloidy, od kilku tygodni trzęsą Polską. Więcej: tygodnik wypowiedział – lapidarnie rzecz ujmując – państwu wojnę; trwa bowiem swoisty medialny stan „casus beli” – stan wojny.
*
Jako dziennikarza „starego wydania”, gdzie obowiązywały w dziennikarstwie pewne normy moralne i zawodowe, bardzo ciekawi mnie, jakie stanowisko zajmie prokuratura w stosunku do dziennikarzy tygodnika i wydawcy „Wprost”, ujawniającego w tej formule nielegalnie przeprowadzane podsłuchy.
Organa ścigania z jednej strony mają przed sobą mur przepisów prawnych o swobodach mediów, łącznie z konstytucją państwa, z drugiej zaś arogancką i chciwą władzy opozycję. Czy rzucą państwo jako łup ludziom znanym z niejasnej przeszłości? Jak prawnie umotywują całość?
*
Redaktor naczelny tygodnika Polityka (w numerze 26 z br.), Jerzy Baczyński we wstępniaku pt. „Wprost spod stołu”, napisał: Jeśli tygodnikowi „Wprost” uda się doprowadzić do upadku rządu, wcześniejszych wyborówi ewentualnej zmiany władzy w Polsce, redakcja uzna to pewnie za historyczny sukces wolnej prasy, na miarę „Washington Post” z afery Watergate. Ale – hola! – nic w tej sprawie nie jest takie, jak na pozór wygląda. Dzisiejszy spektakularny sukces „Wprost”, zapewniający chwilowy skok sprzedaży i bezwzględne zwycięstwo w rocznychrankingach cytowań, może się zmienić w równie efektowną klęskę”.
*
Powoli opadają toksyczne pyły wzniesione bombą podsłuchową, jednak w społecznej glebie szkodliwe ingrediencje osadzą się na długie lata. Tak jak to stało się za przyczyną innej polskiej przypadłości w historii III RP. Był taki heros, który niewiele lat temu podsłuchowe urządzenia kazał rozstawić nie tylko w swoim gabinecie, ale nawet na gościnnym tarasie, gdzie alkohol lał się strumieniami. A następnie opublikował pijackie gaworzenie swojego gościa w ogólnopolskiej gazecie. Wydarzenie to zapisało się w pamięci Polaków upadkiem rządu i formacji.
*
Przez wiele lat w Polsce „ocenzurowanej” dane mi było prowadzić miesięcznik teoretyczno-polityczny, redagowany z tekstów zagranicznych publikowanych w czasopismach o światowej renomie. W stopce redakcyjnej napisaliśmy, iż tytuł nasz „redagujemy – cytuję – z publikacji zamieszczanych w prasie zagranicznej. Prezentujemy różne stanowiska ideologiczne i polityczne dotyczące węzłowych zagadnień współczesnego świata. Nie identyfikując się z wieloma poglądami lub wręcz się z nimi nie zgadzając, poczytujemy za swą powinność ukazanie całej różnorodności nurtów i kierunków myśli współczesnej… Na końcu każdego artykułu podajemy tytuł oryginału, datę lub numer pisma, z którego pochodzi przekład, miejsce wydania czasopisma…”
Tak prezentowaliśmy się w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, w okresie stanu wojennego. Podając źródło pierwotnej produkcji, nie mogliśmy fantazjować przy reprodukcji. W kolejnych wydaniach dopisywaliśmy też, iż pismo redagujemy według kanonów rzymskiej prawniczej zasady: audiatur et altera pars – wysłuchajmy drugiej strony…I czyniliśmy to.
*
Zasada ta przyświecała mi osobiście przez wiele następnych lat, jako nauczycielowi akademickiemu w Instytucie Dziennikarstwa UW. I to ją wpajałem moim studentom. Przez lata również sceptycznie odnosiłem się do hasła lansowanego przez wiele osób z naszego środowiska, iż dziennikarstwo powinno być zawodem otwartym. Ostatnie wydarzenia potwierdzają mój sceptycyzm. Chociaż Internet sprawił, że świat – cytując Marshala McLuhana– stał się „wioską globalną”, trudno zawód dziennikarza spychać do skansenu.
*
Kim zatem jest dziś dziennikarz? Kilka dni temu zastanawiał się nad tym młody kolega ze Szczecina Michał Urbas, stawiając sprawę w innym kontekście po zredukowaniu roli dziennikarza w TVP do „najemnika”. Organizacje dziennikarskie, których dziś w Polsce jest wiele, muszą pilnie podjąć temat wraz z uczelniami dziennikarskimi kształcącymi młodych ludzi i wydawcami, a przede wszystkim z Sejmem RP. Po to, aby rozwiązać prawnie wiele nabrzmiałych spraw mediów. Czas nagli.
Henryk Zagańczyk
Komentarze
Jeden komentarz do “Medialna bomba toksyczna”
Pozostaw komentarz:
środa, 9 - lip - 2014, godz. 13:32
Kolejny, świetny tekst Pana redaktora, profesora Henryka Zagańczyka, a na zadane przez Niego pytanie, naprawdę trudno dać jednoznaczną odpowiedź. Czasy bowiem teraz są takie, że dziennikarzem może być… każdy, np. ktoś kiedyś pisywał do gazetki ściennej, inny coś tam kiedyś „skrobnął” do jakiegoś terenowego dodatku itd, itp. i ponieważ (jak zauważa red. H.Z.) jest sporo organizacji dziennikarskich, to wszystkie te osoby (na podstawie swoich „wspaniałych osiągnięć dziennikarskich”) załatwiają sobie legitymacje dziennikarskie. To daje im możliwość uczestniczenia w konferencjach prasowych i wszelkiego rodzaju „eventach” (szczególnie w takich, w których jest serwowany…poczęstunek). Fatalne (niekiedy) zachowanie takich osób podczas tych wydarzeń, wywołuje wręcz niesmak i oburzenie u osób postronnych. Jak zatem walczyć z tym procederem? To temat na inną okazję. Pozdrawiam. Wojciech Grabowski