Lordowie Haw Haw
Henryk Zagańczyk | 14 lis 2013 14:37 | Brak komentarzy
Kiedy w połowie września 1939 roku z okolic Hamburga rozpoczęła nadawanie niemiecka radiostacja propagandowa pn. „Germany Calling”, skierowana na Wyspy Brytyjskie, już od pierwszych emisji spikera, mówiącego dość poprawnym, a jednak drewnianym językiem, nazwano Lordem Haw Haw. Propagandziści Goebbelsa szybko zmienili niemieckiego radiowca na żarliwego faszystę, renegata Amerykanina, Williama Joyce’a. Przezwisko do nowego propagandzisty przylgnęło już od pierwszych chwil. – Mimo iż plótł on często banialuki, to jednak miał sporo słuchaczy na Wyspach, wielu było bowiem takich, do których brednie docierały. Angielszczyzna jego była znośna, a komentarze na temat notabli, choć zakłamane, docierały do przeciętniaków. A ci przecież są wyjątkowo podatni na każdy rodzaj propagandy.
Wywiad brytyjski trudził się nad zlokalizowaniem stacji. Po długich dociekaniach spece wywiadu doszli do przekonania, że radiostacja Lorda Haw Haw musi operować, gdzieś w okolicach Hamburga, albo znajdować na statku zakotwiczonym w okolicach tego portu.
Nie mogąc zlikwidować stacji, Brytyjczycy postanowili wprowadzić do walki przeciw Lordowi Haw Haw – w ramach dostojnej BBC, acz niemrawej propagandowo jeszcze wówczas – „Szefa”. Tak narodził się „Gustav Siegfried Eins” – stary pruski rębajło. Przemawiał on do słuchacza niemieckiego językiem prostackim, żargonem koszarowym, mimo iż „był” dość wysoko usytuowany w hierarchii wojskowej. Chwalił Hitlera, ganił i ośmieszał hitlerowską ekipę. Stwarzał wrażenie, że jest przekaźnikiem zbiorowej myśli. „Gustav” działał do czasu zaaranżowanego „nakrycia” go i „likwidację” przez gestapo.
Twórcą „Szefa” był Denis Sefton Delmer, Australijczyk. Dziennikarz, który przed wojną pracował w Niemczech, bywał na dworze Hitlera, paladynów hitlerowskich znał osobiście, jeździł po Europie. – On też relacjonował z Budapesztu, po wyjeździe Polski we wrześniu w 1939 roku, ostatnie walki broniącej się Warszawy. Denis Sefton Delmer uważany jest do dziś za twórcę czarnej propagandy.
*
Sebastian Kucharski na łamach Gazety Wyborczej (13 listopada br.) zadał kilku naszym publicystom i ludziom odpowiedzialnym za przekaz medialny pytanie: „Czy należy zapraszać przed kamery liderów skrajnej prawicy?”, a tym samym propagować ich idee. Uzyskał zróżnicowane odpowiedzi. Najbardziej zdecydowaną deklarację złożyła Eliza Michalik z Super Stacji: „koniec promowania totalitarnych ideologii” – oświadczyła między innymi. To była riposta na wydarzenia, które spotkały Warszawę 11 listopada.
Pozostałe wypowiedzi były zniuansowane. Niektórzy hamletyzowali. Ewa Wanat stwierdziła stanowczo, że jej Radio Dla Ciebie, zawsze będzie otwarte na różne poglądy…!
Zgoda pani redaktor. Pod warunkiem jednak, że rozmowy będą przeprowadzali ludzie kompetentni, a nie złapani w biegu – tacy sami jak ich prawi rozmówcy.
Piękna zasada starorzymskiego prawa: audiatur et altera pars – należy wysłuchać i drugiej strony. Zasadę tę stosowałem również w dobie cenzury. Zawołanie to umieściłem zresztą tuż pod stopką redakcyjną, czyli firmował ją – wraz ze mną – cały zespół, również moi uczelniani współpracownicy i koledzy.
Co mają jednak do przekazania „ludowi” panowie: Artur Zawisza, Krzysztof Bosak, czy Witold Tumanowicz i spółka? Przecież cała propaganda prawej strony oparta jest na destrukcji lub dyfamacji – „ojczyznę wolną racz nam wrócić…”. Co zatem – pytanie retoryczne – mają do zaoferowania „ludowi” ci wszyscy skrajni… Lustrację? Już była… Upokarzająca.
Henryk Kazimierz Zagańczyk
Lorda Haw Haw wreszcie dopadła armia brytyjska w 1945 roku – poszedł na szubienicę; tak jak redaktor naczelny „Der Stuermera” Julius Streicher w Norymberdze. Wyrok Międzynarodowego Trybunału Wojskowego brzmiał: za przygotowywanie psychiczne Niemców do wojny. Za propagandę rasistowską.
HKZ
Na zdjęciu: Lord Haw Haw na kadrze filmu „Tokio Jokio” z 1943, gdzie William Joyce został przedstawiony jako Osioł Hee Haw (źródło: Wikipedia)
Komentarze
Pozostaw komentarz: