Leszek Łożyński 20.01.1933 – 13.08.2018
Dziennikarze RP | 22 sie 2018 15:53 | Brak komentarzy
Fotoreporter. Kochał fotoreporterkę, szanował swoje zajęcie, nigdy nie pomyślał, aby zająć się czym innym. W styczniu 1960 roku, mając pełne kwalifikacje fotografika i fotolaboranta, rozpoczął pracę w „Sztandarze Młodych”. Tam Go poznałem. Po dwunastu latach przeszedł do tygodnika „Sportowiec”, specjalizując się w opisywaniu zdjęciami sukcesów polskich lekkoatletów. Wrócił do szerszej tematyki w 1975 roku, jako fotoreporter Agencji „Interpress”, a kontynuował to przez dekadę lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia w nowo powstałym dzienniku „Rzeczpospolita”.
Odszedł stamtąd w 1990 roku, po zmianie kierownictwa i programu pisma. Przez kilka lat pracował kolejno w paru pismach codziennych, efemerydach, znanych w środowisku dziennikarskim z trudności otrzymywania zarobionych pieniędzy. Opowieść o jednej z tych „przygód” nadaje się do pisma humorystycznego. Leszek, po krótkich pertraktacjach z Naczelną (w których zresztą uczestniczyłem jako znajomy) zameldował się w redakcji gotów do pracy, aby dowiedzieć się , że dziennik już skończył swój żywot. Ostatnie lata, już emeryta, to fotoreporterska współpraca z Biurem Prasowym Sejmu. Był od 1962 r. członkiem SDP, następnie SDRP.
Tak brzmi opis zawodowego życia jednego z czołowych polskich fotoreporterów. Krótki: kilka redakcji. Ale kryją się za tym setki reporterskich wojaży; poza Warszawą objechał całą Polskę , był w kilkunastu krajach , nie tylko europejskich. To były na ogół wojaże samodzielne – w pojedynkę, ale często także z dziennikarzem – reporterem. Także w grupie dziennikarzy towarzyszących państwowym osobistościom w zagranicznych wizytach; również wyjazdy na wielkie imprezy sportowe. Efektem były tysiące zrobionych zdjęć, publikowanych nie tylko we wspomnianych powyżej pismach, także drukowane w albumach. Było zdjęcie , które do dziś jest wykorzystywane przez media: samospalenia Ryszarda Siwca na uroczystościach dożynkowych na Stadionie X–lecia w 1968 r. Były zdjęcia , niemal portretowe Władysława Gomułki na uroczystościach z okazji 1000– lecia Polski. Były także portretowe zdjęcia papieża Jana Pawła II, podczas pierwszego pobytu w Polsce. Swoje zawodowe sukcesy Leszek zawdzięczał nie tylko kwalifikacjom; w różnej mierze pasji, można by rzec misyjnej, szybkiej orientacji, umiejętności kojarzenia i – powiedzmy to szczerze – odrobinie szczęścia. Wyrazem uznania było kilkanaście nagród w konkursach krajowych i międzynarodowych.
Poznałem Leszka na początku Jego fotoreporterskiej drogi. Przez półtora roku nasze kontakty zawodowe były ścisłe, codzienne z powodu mojej funkcji sekretarza redakcji. Potem, prócz wspólnej pracy w redakcji, coraz bardziej nawiązywał a się nić zażyłości. Polubiliśmy się; polubiły się nasze żony. Zażyłość przeszła w przyjaźń, także z naszym wspólnym kolegą, po wylewie, którym Leszek opiekował się przez wiele lat. Wspólne wypady, obowiązkowe spotkania imieninowe i urodzinowe, pobyty w Czarnym Piecu. Na Mazurach Leszek wraz z rodziną żony wyremontowali stary budynek leśnictwa. Hania z Leszkiem spędzali tam początkowo urlopy, potem – na emeryturze, przez wiele lat – wakacje. W Czarnym Piecu i w okolicach Leszek mógł się oddawać kolejnej pasji: polowaniu z aparatem fotograficznym na zwierzęta i ptaki.
Od wielu lat już do Czarnego Pieca nie jeździł. Pozostały nam spotkania warszawskie; oprócz domowych uroczystości rodzinno-przyjacielskich, ostatnio kawiarniane pogaduszki we dwóch. Spotykaliśmy się co dwa, trzy tygodnie. Leszek ostatnio narzekał na brak sił, ale ożywiał się, gdy zaczynaliśmy rozmawiać o aktualnej sytuacji. Do pasji doprowadzała go hipokryzja „ skreślających” Polskę Ludową, bezczelna kłamliwość piewców nowej polityki historycznej. Martwił się o przyszłość naszego kraju.
Żegnaj!
Andrzej Dobrzyński
*
Pogrzeb Leszka Łożyńskiego odbędzie się 23 sierpnia (czwartek) o 10.40 na Bródnie.
Komentarze
Pozostaw komentarz: