KU ROZUMIENIU WSPÓŁCZESNOŚCI…

| 17 sty 2013  17:40 | Brak komentarzy

j_domanskiW dwumiesięczniku Res Humana (6/112), wydawanym przez Towarzystwo Kultury Świeckiej im. Tadeusza Kotarbińskiego, ukazał się interesujący wywiad z Jerzym DOMAŃSKIM,
prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP, redaktorem naczelnym tygodnika „PRZEGLĄD”. Z obszernej rozmowy wybraliśmy najistotniejsze fragmenty dotyczące mediów, polskiej sceny politycznej, rozumieniu integracji w EU, sytuacji polskiej lewicy.

Rozmawiają Wiesław Łuka i Zdzisław Słowik

Odgrywa Pan od wielu lat czołową i cenioną rolę w Stowarzyszeniu Dziennikarzy RP, co potwierdził jego niedawny zjazd krajowy i ponowny wybór na prezesa. Gratulujemy i pragniemy zapytać, jak Pan ocenia, mówiąc najogólniej, stan polskich mediów w perspektywie przemian w skali globalnej?

Dziękuję za gratulacje tym milsze, że płynące od szefa pisma, które od dawna czytam i bez cienia kokieterii, plasuję po stronie mądrego i refleksyjnego dziennikarstwa.

Stowarzyszenie, któremu przewodniczę, należy do absolutnej czołówki wśród tych, które reprezentują dziennikarzy. Chciałbym jednak od razu ze smutkiem zaznaczyć, że niestety większość polskich dziennikarzy nie identyfikuje się z żadną z istniejących organizacji. Nie widzą potrzeby takiej przynależności, bo nie mogą liczyć na pomoc prawną, szkoleniową czy materialną albo na skuteczną obronę ich praw pracowniczych. Dzieje się tak w sytuacji, gdy duża część dziennikarzy walczy w tym zawodzie o przeżycie. A bezrobocie, śmiem twierdzić – jest największe w historii naszej profesji. Zadziwiającym paradoksem jest przy tym to, że im większe jest bezrobocie, tym więcej mamy na uczelniach wydziałów i instytutów kształcących dziennikarzy. Choć trzeba przyznać, że sytuacja w mediach jest bardzo dynamiczna. Z jednej strony obserwujemy szybkie kurczenie się rynku prasowego, zaś z drugiej bardzo szybki rozwój mediów elektronicznych i internetowych. Przykład – jeszcze dwadzieścia lat temu działało kilka stacji radiowych, dziś są ich setki. A prawdziwie nieograniczone możliwości rozwoju mają te media, które działają w oparciu o internet. Mimo tego jedni wieszczą krach dziennikarstwa, inni, podobnie jak ja, jego ogromne zmiany. Dziennikarstwo ma przyszłość… Nowe czasy wymagają jednak innego podejścia. Nigdy dotąd tak szybko nie zmieniały się formy i sposoby przekazywania informacji odbiorcom. Dziennikarze muszą zrozumieć, że forma przekazu jest dziś równie ważna jak sama informacja. Jeśli nie ważniejsza. Umiejętność nadążania za potrzebami odbiorców musi być traktowana tak samo poważnie jak zdobywanie informacji.

Zadaliście panowie tyle dobre, co i trudne pytanie: jak oceniać perspektywy polskich mediów? Nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Zależy ona bowiem głównie od punktu widzenia – inaczej na nią spojrzy dziennikarz – celebryta, zarabiający kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, a inaczej młodzi, zdolni, wchodzący do zawodu, zarabiający półtora tysiąca złotych, czy mniej. A między tymi biegunami jest cała armia pracowników mediów, którzy choć mają już spory staż zawodowy i znaczne umiejętności, to nieustannie muszą walczyć o przeżycie. Bo nieustannie wisi nad nimi niebezpieczeństwo zwolnienia z pracy. To bicz, który powoduje, że wielu dziennikarzy decyduje się na różnego typu kompromisy. Byle tylko utrzymać się w zawodzie. Dziennikarze stają się w coraz mniejszym stopniu twórcami. Ważniejsi dla wydawców są ci, którzy realizują funkcje piarowsko-reklamowe. Teksty dziennikarskie coraz częściej tylko uzupełniają reklamy, ogłoszenia czy towarzyszą kampaniom promocyjnym. Na margines schodzi rzetelne, obiektywne i opiniotwórcze dziennikarstwo. Coraz mniej jest instytucji chcących i mogących solidnie płacić za takie dziennikarstwo. Ambitne dzieło zawsze jest pracochłonne i musi przecież kosztować. Stale tnący koszty właściciele mediów na miejsce droższych, bo kompetentnych dziennikarzy zatrudniają tańszych, choć znacznie gorszych zawodowo, a jak to nie wystarcza, to sięgają po studentów. Produkt, jaki wtedy powstaje, każdy widzi. Efekty? Coraz mniej ludzi chce go w tej formie czytać i kupować.

Do różnych nierówności, jakie znamy z historii, dochodzi na naszych oczach nowa: nierówność w dostępie do informacji. To kolejny paradoks, bo nigdy informacje nie dochodziły do odbiorców tak szybko i do miliardowych rzesz na całym świecie prawie równocześnie jak dziś. Niestety, są to informacje merytorycznie drugo- czy trzeciorzędne. Natomiast przepływ informacji pogłębionej, czyli opartej na wielu źródłach i gruntowej wiedzy nie jest już tak szybki i powszechny. A w dodatku staje się coraz bardziej kosztowny. Już niedługo trzeba będzie obowiązkowo płacić również za wartościową wiedzę prezentowaną w internecie.

Pana cotygodniowe komentarze w „Przeglądzie” dają wyrazisty obraz naszej współczesności i zachęcają do pytania o jej rozwój w kontekście bieżących wydarzeń i dłuższej perspektywy procesów zachodzących w Polsce i na świecie: jakie to wydarzenia i jakie procesy?

Oszczędźmy sobie wymieniania wszystkich procesów i wydarzeń, bo najważniejsze jest to, że problemy, z jakimi borykają się świat, Europa i Polska stały się problemami globalnymi. A skoro tak, to także ich rozwiązanie musi mieć charakter ponadpaństwowy. Jestem przekonany, że jeśli gatunek ludzki ma przetrwać, a nasza planeta się rozwijać, to musimy pozostawić naszym następcom ponadnarodowe instytucje i dać im skuteczne narzędzia, którymi społeczeństwa będą się mogły posługiwać w skali globalnej. Z tego punktu widzenia najciekawszym przeżyciem, jakie jeszcze niedawno było trudne do wyobrażenia w najśmielszych snach, jest integracja europejska. Zaledwie sześćdziesiąt lat temu za marzyciela, a może nawet za szaleńca, uważany byłby ktoś, kto by narysował mapę Europy bez granic, z jedną walutą, wspólnymi instytucjami, prawodawstwem itd. Z przekonania jestem entuzjastą takich działań, które mogą pomóc w pokonywaniu kolejnych barier. Droga ku pogłębianiu integracji i współpracy europejskiej to bardzo ambitny i inspirujący cel. To droga dla wizjonerów i marzycieli. A w tych procesach najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze do osiągnięcia będą zmiany w naszej świadomości. Zmiany tego, co mamy w naszych głowach. I wyzwalanie się z naturalnego egoizmu tak typowego dla ludzi. Ale wtedy każdy musiałby sam sobie zadać pytanie: a co ja mógłbym wnieść nowego i twórczego w ten gigantyczny projekt integracyjny. Projekt, którego chyba nigdy nie będzie można uznać za zamknięty? W tym jest zresztą szansa na takie układanie świata, w którym zmniejszą się nierówności, a nasze życie będzie łatwiejsze i sensowniejsze.

A co Pan myśli o tych, którzy chyba coraz śmielej klaszczą w dłonie z radości, gdy słyszą o niełatwych i aktualnie obserwowanych problemach integracyjnych, o kryzysie? Którzy oczekują rychłego końca Unii?

Wielu ludziom trudno uwierzyć, że świat może być sensowniej poukładany i że od zarania trapiące ludzkość problemy można wreszcie rozwiązać. Zwłaszcza u nas tej wiary mamy jak na lekarstwo. Widzimy przecież, jak dużo jest przysłowiowej polskiej zawiści i nieufności. Nie lubimy siebie, swoich współpracowników i sąsiadów. Nie lubimy też państw, z którymi graniczymy. U nas przypuszczenie, że ktoś może się kierować ideami i etyką jest uważane za naiwność. Teorie spiskowe i przekonanie o ciągłych zagrożeniach ze strony otaczających nas zewsząd wrogów są budowane w Polsce od setek lat. Takie myślenie przekłada się także na nasz stosunek do Unii Europejskiej. Wyznawcy tych teorii mają teraz dla siebie dobry czas – czas kryzysu. Winnych najchętniej szukają na zewnątrz. W Brukseli. Tam mają być ci, którzy są sprawcami naszych kłopotów. Bo przecież nam się należy lepsze traktowanie, bo to my jesteśmy narodem wybranym. Stworzonym do przewodzenia, a nie do żmudnej, niewdzięcznej pracy. Nawet Grecy, którzy muszą płacić rachunki za lata beztroskiego wydawania pieniędzy, nie krzyczą podczas protestów, że nadszedł czas porzucenia Unii. Większość Greków chce w niej zostać. Widać, że jest granica, której nawet przeciwnicy integracji nie są w stanie przekroczyć. Co światlejsi ludzie i coraz więcej grup społecznych, doskonale wie, że świat musi być ponadregionalny. Musi się jednoczyć, bo podzielony i skłócony będzie słaby i biedny. Siła i premia za jedność jest po stronie tych, którzy stawiają na kooperację.

Prawica co innego zresztą mówi o Unii, a co innego robi, gdy w grę wchodzą jej osobiste interesy. Zauważmy, że w Polsce najzagorzalsi przeciwnicy Unii z zapałem startowali w wyborach do Parlamentu Europejskiego i słychać, że już przygotowują się do startu w następnych wyborach. Niestety, obawy o negatywne skutki cynicznych działań przeciwników Unii są uzasadnione. W kryzysie rośnie bowiem podatność na demagogię i szukanie winnych według starych, dobrze już znanych wzorów. Przeciwnicy Unii stali się w ostatnich latach dużo silniejsi – wydają nowe pisma, są coraz aktywniejsi medialnie, biorą udział w licznych debatach, zakładają nowe stowarzyszenia i fundacje. Środowiska prawicowo-kościelne ciężko pracują nad zmianą, świadomości Polaków. Gromadzą ekspertów. Widać wśród nich nowe twarze, także ludzi młodych. Zaś proeuropejska lewica i liberałowie zamykają się w swoich środowiskach, wycofują się i oddają pole przeciwnikom w przekonaniu, że sprawy przynależności do Unii zostały już definitywnie rozstrzygnięte. To wielki błąd.

Jak pan ocenia obecną polską scenę polityczną, co charakteryzuje jej swoistość, a także jej trwałość w najbliższych latach? Czy może się na niej pojawić coś istotnie nowego?

Z racji swoich poglądów najbardziej martwię się tym, że lewica jest tak słabo reprezentowana w parlamencie i tym, że niewiele wskazuje na możliwość zmiany tej sytuacji w najbliższych latach. Paradoksem naszej sceny politycznej jest nadreprezentacja jednej, prawicowej części wyborców.

Rządząca Platforma Obywatelska jest typem partii trudnej do zdefiniowania. Skupia w swoich szeregach ludzi o wykluczających się w światopoglądach. A to przekłada się także na ich poglądy polityczne. Trudno o spójność w ugrupowaniu, gdy z jednej strony jest Bartosz Arłukowicz, a z drugiej Jarosław Gowin. Dopóki Platforma będzie miała władzę, dopóty może utrzymać się tak szeroki front. Gdy jednak większość wyborców odmówi PO poparcia, to partia może się rozpaść na skutek wewnętrznych konfliktów. Realna władza jest silnym spoiwem, ale tylko do czasu, gdy się ją sprawuje. W polityce ważne są bowiem również ambicje ludzi i konflikty interesów. A to może być przyczyną kryzysu w PO, skrócenia kadencji Sejmu i wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Jest to tym bardziej możliwe, że wyraźnie czujemy, że nadchodzi kryzys. A kto pretenduje do przejęcia władzy? – Prawo i Sprawiedliwość, któremu coraz większa liczba wyborców zapomina nieudolność i antydemokratyczny styl rządów w latach 2005–2007. Chyba, że obudzi się centrolewica, która gdyby potrafiła się zorganizować i zmobilizować mogłaby stać się realną alternatywą wobec rządów prawicy.

Społeczeństwu nie pomagają w ocenie sytuacji media, hołdujące „zasadzie”, że dobrą wiadomością jest tylko zła wiadomość.

Prawo i Sprawiedliwość twierdzi, że media je gnębią i nie dopuszczają do głównego nurtu debat. Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. To PiS jest nadreprezentowane we wszystkich możliwych dyskusjach. A niezależnie od tego bardzo skutecznie buduje paletę własnych mediów, tworzy wzajemne wspierające się środowiska i kluby. Spoiwem łączącym ludzi w tych środowiskach jest przekonanie, że katastrofa pod Smoleńskiem była wynikiem zamachu, za który odpowiadają polskie władze i Rosja. A głównym celem PiS i jego akolitów jest wyeliminowanie PO i powrót do władzy.

Czy Kościół katolicki nie mógłby odgrywać na tej scenie roli tonującej?

Polski Kościół jest ze swej natury instytucją konserwatywną, hierarchiczną i skutecznie zabiegającą o własne interesy. Trudno więc mieć pretensje do Kościoła, że jest właśnie taki, jaki jest. Bo jest taki, jaka jest duża część polskiego społeczeństwa. Kapłanów polskich nikt tu nie przywozi. To są synowie naszej ziemi: pochodzą głównie ze wsi i małych miasteczkach. Przenoszą więc mentalność rodzinnych środowisk do Kościoła. Kościół ich kształtował jako dzieci i młodych ludzi, a teraz oni kontynuują tę misję.

To, co Kościół mówi w sprawach na przykład aborcji, czy in vitro jest głosem, do którego ma prawo. I nie to jest problemem co mówi i robi strona kościelna. Problemem jest to, co mówi i robi druga strona, a raczej to, czego nie robi i nie mówi. A co mogłoby być realną opozycją intelektualną, światopoglądową i duchową wobec głosu Kościoła. Gdyby przeciwnicy doktryny kościelnej potrafili wystąpić z mocnymi intelektualnie i zrozumiałymi przez ludzi argumentami, społeczeństwo miałoby realną możliwość wyboru. I jestem pewien, że wówczas Kościół nie miałby tak silnej pozycji, jaką ma w tej chwili. Widać przecież, że z wielu powodów, choćby z uwagi na ruchy migracyjne czy swobodny przepływ idei, ale i z uwagi na kryzys i afery w samym Kościele refleksja ludzi nad tym, co mówi Kościół, jest o wiele bardziej krytyczna niż kiedyś.

Polacy są w tym dyskursie zagubieni. Elity intelektualne oraz liderzy polityczni powinni poprzez własne projekty programowe i argumenty brać aktywniejszy udział w tych debatach. Próbuje to robić Ruch Palikota, ale jego głos jest dla większości ludzi zbyt antyklerykalny. W polskich warunkach taki agresywny antyklerykalizm długo jeszcze będzie na marginesie opinii. Zbyt często Ruch Palikota w swojej radykalnej retoryce niewiele różni się od wypowiedzi fundamentalistów kościelnych. Lewica mogłaby mieć większe poparcie, gdyby nie potępiała Kościoła w czambuł i za wszystko, ale potrafiła sprawiedliwie go oceniać. Krytykować, bo jest wiele powodów ku temu, ale również dostrzegać w nim to co wartościowe, choćby jego zaangażowanie charytatywne. Kto wielu takich działań nie widzi, ten ma problemy ze wzrokiem. Warto tu wspomnieć o drodze życiowej i dorobku Kazimierza Morawskiego, wielkiego łącznika między światem religii i lewicą.

Niestety, inteligencja liberalna nie potrafi skutecznie porozumiewać się w Kościołem w takich sprawach jak aborcja, czy in vitro. Zmarnowano wiele lat na powtarzanie starych argumentów i formułek, które już nie są akceptowane przez ludzi. To Kościołowi i prawicy udało się zepchnąć sprawy aborcji do podziemia i na dodatek nazwać je kompromisem aborcyjnym. Lewica przespała tu ostatnie lata. A monopol kilku pań na stałe wypowiadanie się w tych sprawach bardziej szkodzi, niż pomaga. Aby ten sprzyjający prawicy trend odwrócić, trzeba dopuścić do głosu młodsze pokolenie. Trzeba świeżego języka i nowych argumentów.

Co z polską lewicą, która od 2004 roku – zepchnięta na margines wspólnymi jeszcze wówczas siłami prawicy – wciąż nie potrafi odzyskać siły zdolnej do odgrywania znaczącej roli politycznej?

Polska lewica nie ma wciąż atrakcyjnej dla ludzi oferty politycznej. Trwa, bo po prostu jest na scenie. Tylko co pozytywnego wynika z tego trwania? To jest gremium zamknięte na świat zewnętrzny, a najbardziej na pozapartyjne środowiska lewicowe. Nie bardzo widać tam chęć współpracy z innymi lewicowymi organizacjami, fundacjami i mediami. Jakaś część wyborców będzie jeszcze głosować na SLD, czy na Ruch Palikota, ale te ugrupowania razem czy osobno ciągle nie stanowią wartości, która natchnie ludzi większą wiarą i da nadzieję rzeszy wyborców o poglądach centrolewicowych, że możliwy jest w Polsce głębszy zwrot. Problemem jest także to, że czołowi działacze lewicy okazują wobec siebie nieufność, kopią się po kostkach.

Co dalej? Czasy mamy takie, że jeśli czegoś chcemy, to musimy liczyć na siebie i sobie sami to zorganizować. Jeśli jakieś grupy społeczne chcą lewicy na miarę swoich aspiracji to muszą ją sobie zbudować. Bez tego będziemy żyć w stanie apatii i wzajemnych pretensji. Sądzę, że powinien powstać ruch konsolidujący wszystkie środowiska lewicowe mające ambicje odmienienia tej obecnie sytuacji. Silna lewica polska może się odbudować tylko wtedy, kiedy znów stanie się wielobarwna i otwarta na różne strony. Wiem o tym m.in. z setek listów od czytelników naszego pisma, którzy mają do nas pretensje, że jesteśmy w tej sprawie zbyt pasywni.

Chcielibyśmy Panu pogratulować tego, co w „Przeglądzie”, wydaje się nam najciekawsze i najcenniejsze: krzewienia ładu myślenia, opartego na mądrym rozumieniu etosu lewicy. Pytamy: czy łatwo tak działać w niesprzyjających warunkach, które Pan zdiagnozował?

Powiem wprost – funkcjonujemy jako pismo opinii na wariackich papierach. Jesteśmy zaprzeczeniem reguł wolnego rynku i zaprzeczeniem reguł w oparciu o które działa nasza konkurencja. Robimy „Przegląd”, bo ludzie chcą go czytać, więc go kupują, a wielu naszych autorów chce pisać za psi grosz lub bez honorarium. To pokazuje, jaki jest potencjał po stronie lewicy i jaki piękny kwiat mógłby z tego wyrosnąć, gdybyśmy poczuli wsparcie sojuszników i byli razem w większej grupie. Szczerze mówiąc, to pismo ukazuje się tylko dlatego, że ma wiernych czytelników i to oni nadają sens naszej pracy. Potencjał intelektualny naszych komentatorów na czele z prof. Łagowskim, prof. Widackim i prof. Żukiem oraz naszych czołowych publicystów to cenna wartość na polskim rynku wydawniczym. Swoimi artykułami prowokują do myślenia i łamią stereotypy. A o to przecież chodzi w tygodniku opinii.

Komentarze

Pozostaw komentarz:





  • Międzynarodowa Legitymacja Dziennikarska

    legitymacja Członkowie naszego stowarzyszenia mogą uzyskać legitymacje dziennikarskie (International Press Card) Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy FIJ (IFJ), z siedzibą w Brukseli.
  • POLECAMY

    Dziennikarz Olsztyński
    4/2024
       
    BEZPIEKA WIECZNIE ŻYWA Trafiamy na książkę Jacka Snopkiewicza „Bezpieka zbrodnia i kara?”, wydaną wprawdzie przed trzema laty, ale świeżością tematu zawsze aktualna. „Bezpieka” jest panoramą powstania i upadku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, urzędu uformowanego na wzór radziecki w czasach stalinizmu.

    Więcej...


    Wojciech Chądzyński: Wrocław, jakiego nie znacie Teksty drukowane tutaj ukazywały się najpierw w latach 80. ub. wieku we wrocławskim „Słowie Polskim”, nim zostały opublikowane po raz pierwszy w formie książkowej w 2005 roku.

    Więcej ...


    Magnat prasowy, który umarł w nędzy 17 grudnia 1910 roku ukazał się w Krakowie pierwszy numer Ilustrowanego Kuryera Codziennego – najważniejszego dziennika w historii polskiej prasy. Jego twórca – pochodzący z Mielca – Marian Dąbrowski w okresie międzywojennym stał się najpotężniejszym przedsiębiorcą branży medialnej w Europie środkowej.

    Więcej ...


    Olsztyńscy dziennikarze jako pisarze Niezwykle płodni literacko okazują się członkowie Olsztyńskiego Oddziału Stowarzyszenia. W mijającym roku ukazało się sześć nowych książek autorów z tego grona. Czym mogą się pochwalić?

    Więcej ...



    Wyścig do metali rzadkich Niedawno zainstalowany w Warszawie francuski wydawca Eric Meyer (wydawnictwo o dźwięcznej nazwie Kogut) wydał na przywitanie dwie ciekawe pozycje, z których pierwszą chcemy przedstawić dzisiaj. To Wojna o metale rzadkie francuskiego publicysty Guillaume Pitrona, jak głosi podtytuł Ukryte oblicze transformacji energetycznej i cyfrowej.

    Więcej...

     

  • RADA ETYKI MEDIÓW

  • ***

    witryna4
    To miejsce przeznaczamy na wspomnienia dziennikarzy. W ten sposób staramy się ocalić od zapomnienia to, co minęło...

    Przejdź do Witryny Dziennikarskich Wspomnień

    ***

  • PARTNERZY

    infor_logo


  • ***

  • FACEBOOK

  • ARCHIWUM

  • Fundusze UE

    Komitety Monitorujące Reprezentacja Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej jest pełnoprawny, członkiem Komitetów Monitorujących programy krajowe i programy regionalne. Aby wypełnić wszystkie wymogi postawione przed Stowarzyszeniem Dziennikarzy podajemy skład poszczególnych Komitetów Monitorujących.

    Więcej...