Dlaczego lewica się wycofała?
Dziennikarze RP | 8 maj 2024 11:56 | Brak komentarzy
Jak długo może być „wrażliwy społecznie” (i to nie werbalnie) lewicowy poseł, który sam ma sześć mieszkań albo prowadzi firmę?
Z Prof. Mirosławem Karwatem rozmawia Robert Walenciak, Tygodnik Przegląd
W którym miejscu jest polska polityka?
– Jest w pętli. Tę pętlę założyło nam PiS. Jak ona wygląda? Przykład: jak pociągnąć do odpowiedzialności Macieja Wąsika za kołnierz, skoro on może się powołać na orzeczenie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego? Nieważne, że izba jest nieuznawana w Europie, nie jest uznawana przez parlament, ale istnieje. Ma ktoś do tego zastrzeżenia? Może je zgłosić do Trybunału Konstytucyjnego.
A wiadomo, jakie orzeczenie on wyda.
– Ale nie można tknąć Trybunału ani Sądu Najwyższego, bo prezydent zawetuje.
Wszystko wisi więc na prezydencie Andrzeju Dudzie
– To jest fatalne. Polityk miernego formatu, kalibru parafialnego dewota, figurant nadrabiający miną w infantylnych pozach, groteskowy w patetycznych przemowach, ale niezawodny w roli „strażnika świętego ognia”. I chętnie robi rządowi na złość.
Wetuje albo kieruje ustawy do TK. W ten sposób PiS wszystko poblokowało.
– Stworzyli układ zamknięty, a dla następców błędne koło. Nietykalni, zabezpieczeni kadencjami, nominacjami, których – choć były bezprawne – nie ma teraz jak uchylić. W opozycji, a jakby nadal przy władzy. Ścigani za przestępstwa, a jeszcze mogą ścigać ścigających. Minister sprawiedliwości w swoim zadaniu skazany jest – jak adwokat w sądzie broniący niemal przegranej sprawy – na kruczki prawne, rozwiązania zastępcze i tymczasowe. Tym większy podziw budzi to, jak umie w przywracaniu praworządności godzić pryncypialność z inwencją i niemal ekwilibrystyką. Widzimy, jaką sprawność osiąga ktoś, kto ma nie tylko kompetencje, ale i charakter.
Mam w takim razie wrażenie, że wynik wyborów samorządowych to zła zapowiedź dla tych wszystkich, którzy chcieliby rozliczyć okres PiS. Dlatego, że obecna władza, jeżeli nie będzie czuła nacisku społecznego, będzie odpuszczała.
– Może nie odpuści, ale może się zdemoralizować, zanim skończy proces rozliczeń, tracąc wiarygodność. Efektem byłoby rozczarowanie społeczne, tęsknota za PiS. Do erozji poparcia wystarczą nawet drobne machlojki i pazerność, śmierdzące układziki ludzi nowej władzy, która miała być taka dziewicza i czysta.
Można być we czterech
Wygląda na to, że PiS jest znakomicie przygotowane do czasów bycia w opozycji. Ma pieniądze, ludzi, swoją opowieść.
– Ma instytucje, wspólnoty, choćby takie jak kluby „Gazety Polskiej”; to przecież jest ruch społeczny. Oni to budowali wytrwale, gdy lewica w tym czasie zrezygnowała z socjaldemokratycznego modelu partii-społeczności, z obecności w życiu codziennym swoich zwolenników. Teraz jest obecna tylko w telewizorze.
Dlaczego lewica się wycofała?
– Widzimy tu proces oligarchizacji, o którym pisał Robert Michels, a nawet zupełnie trywialną alienację elity.
Partie w pewnym momencie działają nie w interesie wyborców, ale w interesie swojego aparatu. To mówił Czarzasty 15 października: będziemy współrządzić.
– Najważniejsze, co lider miał dopowiedzenia swoim wyborcom: znów jesteśmy przy władzy. Jak to zabrzmiało? Jak wygłodzenie odsuniętych od michy, nie jak manifest reprezentantów. Czy „przy władzy” są zwolennicy lewicy? Czy mają jakiś wpływ? Nie mają wpływu nawet na Czarzastego czy Biedronia, a co dopiero na silniejszych koalicjantów. Te procesy – redukcji partii do stałego komitetu wyborczego – zaczęły się właściwie od początku transformacji. Z małym wyjątkiem – PSL długo się trzymało jako partia masowa. Lewica stopniała, skurczyła się do niszowego zasięgu; liberałowie i ci następni – z założenia tworzyli partie salonowe, kuluarowe… Aż po te partie, które w windzie się mieszczą. I można! Być we czterech, a zebrać kilka milionów głosów i trząść Polską! Dzisiejsze partie to jakby związki zawodowe polityków, a zarazem jak firmy usługowe do wynajęcia na „rynku politycznym”.
Zamknięta grupa, która działa pod sondaże.
– I która raz po raz musi sięgnąć do jakiejś oprawy symbolicznej i rytualnej. Wieńce złożyć, kiedy trzeba i komu trzeba. Ale i to w zaniku, „lepsze” są szumne konwencje – puste spektakle.
Albo awantura zrobiona w jakiejś sprawie.
– O! Postawić sprawę na ostrzu noża, walnąć pięścią w stół! Taki teatr jest potrzebny, zapewnia zastępczą rację bytu. Za tym kryje się czasem cynizm, a czasem infantylizm. Spójrzmy na niektórych polityków i niektóre polityczki. Opanują jakąś garść frazesów, wygłaszają stałe formułki jak zdarta płyta. Śmiano się, że pisowcy gadają przekazem dnia. A czym się różni strona przeciwna? Kogokolwiek o coś zapytasz, usłyszysz ten sam tekst. I to tak recytowany, jak u dziecka wywołanego do tablicy.
Marketing czy struktury?
A co z lewicą? Upadek? Tego już nie da się odbudować?
– Gwoździem do trumny jest nie tylko elitarna alienacja, ale i wiadomy bilans zmiany pokoleniowej. Starzy odchodzą – jedni do krainy wiecznych łowów, drudzy oddają legitymacje. A ilu młodych – i jakich – ich zastępuje? Nawet młodzi o lewicowych poglądach nie głosują na lewicę.
O czym lewica mało mówi?
– O sprawiedliwości społecznej, o napięciu między interesem pracy najemnej i interesem przedsiębiorców, o prawach pracowniczych. A gdzie ma o tym mówić? Nie ma własnych mediów o znaczącym zasięgu. Pouczająca jest historia „Trybuny”. Ileż razy padała, ileż wstawała. Była niepotrzebna? Czy może niewygodna? Niesterowna.
To pokazuje niechęć do dyskusji z sympatykami, z wyborcami. Przeświadczenie, że elektorat ma się słuchać, a my kontaktujemy się z nim za pomocą kampanii organizowanych przez profesjonalne firmy.
– Jest różnica między bazą społeczną a elektoratem. Elektorat to tylko zmienny, statystyczny zbiór potencjalnych i aktualnych wyborców, nic więcej. Tymczasem od momentu, gdy w SLD zaczęto mówić językiem liberałów, technokratów, już nie mówi się o ruchu społecznym, nie mówi się o bazie społecznej, nikt się nie zastanawia, czyje interesy reprezentujemy, kto czego od nas oczekuje, z kim musimy się liczyć… To wszystko zdmuchnięto. Wystarczy marketing! Zwolenników to nawet nie warto mieć, bo oni mają poglądy i zadają kłopotliwe pytania. Miewają pretensje, mogą nie zagłosować. Klientela to co innego. Politycy dają ludziom kiełbachę, ale tak dozują, by ludzie wiedzieli, że ciąg dalszy jedzenia zależy od tego, czy będą grzeczni. A dla pozostałych – marketing. Gadżety, popisy. Polityczny teatr – żądania stawiane jak ultimatum, wnioski o wotum nieufności. To łatwiejsze niż być na co dzień wśród ludzi, spotykać się z kołami partyjnymi, w klubie dyskusyjnym – ryzykując, że wysłucha się pretensji, nie oklasków. Łatwiejsze też, niż zapoznać się z opiniami naukowców, intelektualistów, poprosić ekspertów o radę, a nie o uzasadnienie tego, co już postanowione.
Przez cały dzień to samo
To fakt, profesorowie u polityków nie mają wysokich notowań.
– Jedyni, którzy jeszcze udają w tej nowej rzeczywistości, że bardzo szanują naukę, że arcykapłanem mądrości jest dr lub prof. dr hab. – to dziennikarze. I tutaj dopiero mamy komedię. Zaprasza się gościa do studia, aby odegrał z góry przewidzianą dla niego rolę, wygłosił tezy już oczywiste.
Dziennikarz z reguły wie, jakie poglądy ma zapraszana osoba, mniej więcej wie, co powie. Zaskoczenie rzadko się zdarza. To abecadło zawodu.
– A czy myśli o tym „profesor medialny”? Niejeden, gdy odbiera telefon, pąsowieje z rozkoszy. Jestem, pamiętają mnie, tydzień temu byłem w telewizji, teraz znowu, zamieniam się w słuch, zawsze gotów – jak pionier radziecki czy enerdowski, na zawołanie. A dziennikarz instruuje. Niby to przekazuje pytania, a tak naprawdę ustawia odpowiedź. Pan prof. dr hab. dostaje banalne pytanko, wygłasza banały. Jego wypowiedź jest przewidywalna. W TVN świetnie to widać. Cała prawda przez cały dzień, czyli – przez cały dzień o tym samym i tak samo. Zmieniają się gospodarze, zmieniają się goście, ale to nie ma znaczenia, która głowa wygłasza ten sam tekst. Wszystko pięknie przebiega zgodnie z wymogami medialności.
Dla mnie klasyką propagandy była TVP Info. Tam było to doprowadzone do perfekcji. Jakże często plugawej.
– Te przekazy dnia! Pisowcy to świetnie wyćwiczyli. Ale nie tylko. Opanowali sztukę niedopuszczania do głosu albo unieważniania własnym tokowaniem cudzych wypowiedzi. Oplątują rozmówców jak dziewczyny z call center wciskające klientowi kosmetyki albo jakieś oferty. Zanim jej przerwiesz, o ile przerwiesz, upłynie pięć-siedem minut. Poligonem tej metody jest np. raz po raz „Tak jest” w TVN, kiedy gość z PiS trzyma w garści swoją gadką gospodarza i adwersarzy.
To oczywiste – jak się nie ma nic do powiedzenia, jak trzeba bronić złej sprawy, jak nie idzie, to urządza się awanturę. Żeby zabrać czas, żeby zamotać, żeby nikt nie wiedział, o co chodzi.
– I co widzowie wtedy myślą? Eee tam, wszyscy oni diabła warci. I tutaj znowu widać makiawelizm pisowców. On przejawia się też inaczej. Demokraci zabiegają, żeby była w wyborach jak największa frekwencja, bo obywatel powinien być upodmiotowiony, świadomy itd. A co robiło PiS? Jemu zależało na mniejszej frekwencji. Bo ma swój żelazny elektorat. Choćby był mróz i grad – jego wyborcy pójdą głosować. A klasa średnia – pojedzie na majówkę. Druga makiaweliczna przewrotność: moglibyśmy oczekiwać, że każdemu politykowi zależy na tym, aby zawód polityka był szanowany. Żeby ludzie ufali politykom. Oczywiście nie wszystkim. Nie tym „zdrajcom”, złodziejom, oszustom itp. Ale nam – prawdziwym patriotom, przewodnikom. A w części PiS nawet ten schemat nie działa. Zawodowcy na pograniczu cynizmu zakładają, że kiedy słowo polityk będzie inwektywą, to lepiej.
Wystarczy być małpą medialną
Dlaczego?
– Bo inni nie będą się pchali do tego zawodu, do stanowisk. Ludziom trzeba obrzydzić to zajęcie. Takiego politykiera nie boli, że o politykach mówi się źle. On się nie załamie tym, że na wiecu ktoś mu krzyknie: „Złodzieju!”.
Jest taka scena w filmie „Kandydat” z Robertem Redfordem. Bohater jedzie limuzyną, ludzie wiwatują, on ma lekko uchylone okno, uśmiecha się, macha im w stylu Breżniewa i mówi, do środka, bo nie na zewnątrz: „Pozdrawiam was, drobnomieszczańskie jelenie”. Oto krótka charakterystyka polityka, który wie, jak się sprzedać, jak ludzi kupić. Który, tak jak nasz Rysio Czarnecki, na pewno nie schowa się ze wstydu przy tych wszystkich obciachach, rachunkach za wirtualne podróże kabrioletem w zimie. Nie. Bo w tej kulturze działa zasada: nieważne, jak o mnie mówią, byle ciągle mówili.
To sposób na życie polityczne?
– Wystarczy być małpą medialną. Gdy patrzę na polityków, często się zastanawiam, jak dużo ci ludzie mają czasu! Wydawałoby się, że poseł, a zwłaszcza poseł i minister zarazem, ma kupę roboty. On powinien z tego gabinetu, jeśli taki przejęty swoją pracą, wychodzić o północy.
A teraz rusza w Polskę, bo startuje do Parlamentu Europejskiego.
– I czym się zajmuje polityk, który „wszędzie jest potrzebny”? Ledwo zaczął, jeszcze nie skończył, a już zaczyna gdzieś indziej. On może nawet sobie tego nie uświadamia, z powodu zwykłej próżności, ale w ten sposób lekceważy swoje zadanie, swoje obowiązki, oczekiwania ludzi, którzy go wybrali. Nasuwa się pytanie, ile ten polityk ma czasu, że nie wychodzi z telewizora. Dopiero był w jednej stacji, teraz pędzi do drugiej, potem do trzeciej… Przez cały tydzień oświadcza, komentuje, tokuje, robi miny.
Taktyka skandalisty
Oni wszyscy prowadzą – jak u Gombrowicza – pojedynek na miny.
– Rezultat to dewaluacja osobistości publicznych. Inflacja autorytetów spowodowała, że już nikt nie jest autorytetem. Podobnie zaczyna być z celebrytami. W tłumie celebrytów nikt nie jest gwiazdorem, nikt się nie wyróżnia. Jest tylko licytacja, kto wyskoczy z czymś takim, że innych przebije. Taktyka skandalisty.
Jak się robi karierę w Polsce? Trzeba zrobić awanturę, kogoś opluć, znieważyć! To samo, co zaśmieca i wyjaławia życie publiczne, dzieje się teraz w nauce. Nie to czyni cię zauważalnym, rozpoznawalnym uczonym, że napisałeś coś ciekawe- go. Że coś odkryłeś. To wszystko się nie liczy. Liczy się, za sprawą mistrza Gowina, kto ma więcej punktów. Nie liczy się treść publikacji, liczy się miejsce publikacji.
Rozwinął to mistrz Czarnek, który wymyślił miejsca specjalne.
– Sakromiejsca! To pokazuje, co się dzieje, gdy politycy, którzy nie umieją profesjonalnie się zająć własną robotą, jeszcze grzebią w nauce. Co było urokiem środowiska akademickiego? Różnorodność. Nawet w PRL było różnorodnie, różnica między uniwersytetami Jagiellońskim, Warszawskim i Adama Mickiewicza była wyraźna. To się czuło – w stylu działania, w atmosferze, w specjalnościach naukowych. Natomiast w tej chwili, za sprawą „konstytucji dla nauki” Gowina, wszystkie struktury, ale i wszystkie publikacje, tematy badań, programy nauczania są jak ze sztancy, to jest taśmociąg.
Pamiętamy te czasy, sprzed 30 lat, kiedy do polityki szli najlepsi. Nie- długo to trwało, ale mimo wszystko. I stopniało.
– Reguły spektaklu premiują nie kompetencję, oryginalność programową, lecz kreacje marketingowe. Jeśli już cnót nie porównujemy, to zestawmy kwalifikacje, bystrość umysłu. Porównajmy format umysłowy Kwaśniewskiego z formatem Dudy. Prezydent i prezydent, a jaka różnica. Lata świetlne! Mówimy tutaj o inteligencji, umiejętności myślenia analitycznego, przewidywania, rozważania alternatyw.
Na tle nam współczesnych zatem Kaczyński i Tusk błyszczą. Jeden rozsnuwa groźby, zagrożenia, wzywa do kolejnego boju, drugi jest miły, empatycznie się uśmiecha.
– Polityka miłości! Obaj wiemy, na czym ona polega. To cały Tusk. I taki pozostanie w stylu działania, choć przytomnie nadąża za zmianami społecznymi. A Kaczyński cofa całą zbiorowość o kilkadziesiąt lat, zatruwa życie społeczne swoimi fobiami. Ale liberalna, choć dziś bardziej empatyczna polityka miłości, ciepłej wody w kranie, nie przezwycięża zjawisk marginalizacji, wykluczenia społecznego, kompleksów prowincjusza i „gołodupca”.
Byt określa świadomość
Oni mają swoją melodię, swój zaśpiew. A lewica? Zrezygnowała z „nogi” społecznej, skupiła się na sprawach światopoglądowych. To był przypadek czy celowy ruch?
– Odpowiedziałbym jeszcze inaczej. Na pewno nie był to przypadek. Ale nie było to też działanie celowe, intencjonalne. Nie było tak, że ktoś z lewicowej góry chciał się pozbyć balastu zwanego socjalem; raczej nastąpiło przedwczesne upojenie jakoby powszechnym już dobrobytem i komfortem. I przeniesienie punktu ciężkości w stronę psychicznego komfortu ludzi sytych.
Więc co było?
– Mam inne wytłumaczenie: mówiliśmy o procesach oligarchizacji i profesjonalizacji. Jak długo może być „wrażliwy społecznie” (i to nie werbalnie) lewicowy poseł, który sam ma sześć mieszkań albo prowadzi firmę, jest pracodawcą? Jego status przesłania mu sytuację ludzi, którzy nie są przedsiębiorcami, ludzi zależnych od polityki społecznej państwa. Jedyna dyskryminacja, którą dzisiaj czują lewicowi politycy, to właśnie obyczajowa, seksualna, wyznaniowa itd. Pytanie jest więc proste: kto upomina się o ludzi dyskryminowanych na płaszczyźnie ekonomicznej, społecznej, a nie z powodu orientacji seksualnej?
PiS to rozumie. Ono się o nich upomina, a przynajmniej tak mówi.
– Dopóki mogło – rozrzucało srebrniki. Oczywiście pisowcy są w błędzie, myśląc, że lud jest wdzięczny. Owszem, lud podarki przyjmuje, ale gdy przestają dawać, patrzy gdzie indziej. Stwierdzenie Sierakowskiego i Sadury o cynicznym wyborcy się potwierdza. Tylko że lewicowy inteligent w ogóle nad tym się nie zastanawia. On obraża się na lud – że albo jest taki ciem- ny, albo trywialny. Że się sprzedaje. Wszystko to z pozycji wyższości. A powinien rozumieć, że ci ludzie mają swój rozum.
Kierują się swoim interesem klasowym.
– Na swój praktyczny użytek jednak wiedzą, kto im podwyższa, a kto obniża płace, kto respektuje prawo do urlopu, do opieki nad dzieckiem itd. Politycy lewicowi jak- by zapomnieli albo nie przemyśleli tego głębiej, że byt określa świadomość. A mamy lewicowców, którzy myślą, że poprawią ludziom życie przez ich uświadamianie w sferze górnolotnej.
Jak w tym nie oszaleć? W tym „monstrum nowoczesności i ponowoczesności”? Jak się przed tym bronić?
– Nie ma jednej recepty. Jest tylko busola. Żeby nie zwariować, nie popaść w depresję, trzeba mieć jakiś cel w życiu, jakąś elementarną satysfakcję życiową. W tym sensie receptą byłoby, aby nasz polski kapitalizm, i ten dookoła, nie poniżał ludzi. Jeśli nasza cywilizacja ma nie upaść – pisze o tym Tadeusz Klementewicz – trzeba zerwać z przymusem rywalizacji, z kulturą konsumpcji, z ideologią ciągłego wzrostu. Teraz mówię jak pięknoduch, ale ze świadomością, że właśnie to nam się uniemożliwia.
Rozmawiał Robert Walenciak
Przegląd nr 19 (1270) 6-12.05.2024
Prof. dr hab. Mirosław Karwat – kierownik Katedry Teorii Polityki i Myśli Politycznej Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, członek Komitetu Nauk Politycznych PAN. Napisał m.in.: „O perfidii”, „Sztuka manipulacji politycznej”, „O złośliwej dyskredytacji”, „O demagogii”, „Jak się usidla ludzi. Kurs przytomności dla każdego”, „Manipulacja w polityce, czyli niezbędnik wyborcy”, „Manipulacja. Rewizja stereotypów”.
Komentarze
Pozostaw komentarz: