Czas zarazy, czas po zarazie
Dziennikarze RP | 4 kwi 2020 15:01 | Brak komentarzy
Myślałem, że uda się nie pisać o koronawirusie. Nie uda się. Liczba zarażonych wciąż rośnie, rząd wprowadza kolejne ograniczenia. Już od dawna granice są zamknięte, nieczynna większość sklepów, zamknięte restauracje i kawiarnie, szkoły i uczelnie, kina i teatry. Nawet w kościołach na mszy nie może być więcej niż pięć osób, tak samo na pogrzebie.
Nie działają sądy, w bardzo ograniczonym zakresie pracują urzędy. Odwołane wszystkie konferencje, wczasy, wycieczki. Do tego doszło ograniczenie możliwości wychodzenia z domu. Można wyjść tylko w określonym celu: do pracy, do lekarza, do sklepu, do apteki. Nie można chodzić w grupach większych niż dwuosobowe, wyjątek jest zrobiony dla rodziny. To bardziej apel niż zarządzenie, bo na dobrą sprawę coś takiego jest nieegzekwowalne. Jak sprawdzić, czy ktoś idzie do apteki, czy do kumpla na wódkę, bo w domu już się nudzi? Jak rozumieć „rodzinę”, która może kroczyć ulicami w składzie większym niż dwuosobowy? Tego przepisy nie definiują. Gdybym poszedł na spacer z trzema kuzynkami, to złamałbym zakaz czy nie? I jak policjant ma sprawdzić, czy to rzeczywiście kuzynki?
Ale nawet takie nieegzekwowalne zarządzenia mogą mieć sens i tu akurat go chyba mają. Jest to pewien apel do ludzi, do ich odpowiedzialności, ilustrujący skalę zagrożenia i wskazujący pewien pożądany model zachowań. Do większości to trafia. Wyludniły się ulice naszych miast. Nikt nie wie, jak długo to potrwa. Optymiści mówią, że do połowy kwietnia. Oby. O końcu epidemii można będzie mówić, dopiero gdy przez dwa tygodnie nie będzie nowych zachorowań, a liczba hospitalizowanych z powodu koronawirusa zacznie maleć. Nie bardzo wierzę, aby mogło to się wydarzyć do połowy kwietnia. Przy okazji wychodzi zupełne nieprzygotowanie państwa do stawiania czoła epidemii.
Niedoinwestowana od lat służba zdrowia mimo heroicznej postawy lekarzy i personelu medycznego po prostu nie daje rady. Brakuje kombinezonów, maseczek, środków dezynfekcyjnych. W szpitalach panuje chaos, zamykane są oddziały, kliniki. A przecież ludzie chorują i umierają nie tylko na koronawirusa. Mało kto już o tym pamięta, ale w Polsce bez żadnej epidemii umiera dziennie ponad tysiąc osób: na serce, na raka, śmiercią samobójczą, ginie w wypadkach.
Oczywiście nikt na świecie nie przewidział epidemii w takiej skali, nikt tak naprawdę nie był na nią przygotowany. Wszyscy improwizują. Ale jak zwykle w czasach kryzysu lepiej i skuteczniej robią to państwa bogate, dobrze zorganizowane i zarządzane. Polska nie jest bogata ani dobrze zorganizowana i zarządzana. Teraz to wszystko wyłazi na wierzch.
Paraliż ogarnia społeczeństwo i gospodarkę. Po epidemii nic już nie będzie takie samo. Padnie mnóstwo firm nie tylko z branży turystycznej, gastronomicznej czy transportowej. Gospodarka to skomplikowany mechanizm. Wyłamanie jednego czy drugiego z tysięcy trybików ma wpływ na całe jego działanie. Paraliż handlu i usług spowoduje drastyczny spadek wpływów z VAT i podatku dochodowego. Budżet na rok 2020 jest już nieaktualny. Będziemy mieli w Polsce bezrobocie (specjaliści spierają się, czy przybędzie tylko milion bezrobotnych, czy 3 mln). Pozostali poważnie zubożeją. Na emigrację zarobkową po ponownym otwarciu granic też liczyć nie można. Kryzys dotknie przecież cały świat. Anglicy, Niemcy, Włosi czy Austriacy będą mieli swoich bezrobotnych i to dla nich w pierwszej kolejności, a nie dla emigrantów z Polski, będą miejsca pracy.
Solidarność Unii Europejskiej zostanie wystawiona na ciężką próbę, której skutki są trudne do przewidzenia. Jest tylko jeden człowiek w Polsce, który nie zauważył, że coś w ogóle się dzieje. To Jarosław Kaczyński. Jak zwykle codziennie rano kierowca zabiera go z Żoliborza i wiezie na Nowogrodzką, a wieczorem odwozi z Nowogrodzkiej na Żoliborz. Tak jak niegdyś późno zorientował się, że wprowadzono stan wojenny, bo spał do południa, tak teraz nie zorientował się, że jest epidemia.
Rzeczywiście, w jego trybie życia nic się nie zmieniło. Dlatego upiera się, że wybory prezydenckie mają się odbyć w wyznaczonym majowym terminie. A ma istotny powód, aby tak się przy nim upierać. W warunkach epidemii nie ma mowy o normalnej kampanii wyborczej. Tylko urzędujący prezydent ją prowadzi za pomocą telewizji publicznej. Co więcej, epidemia paradoksalnie stwarza mu dodatkowe możliwości lansowania się. A to pokaże się z wyprodukowanym przez Orlen „narodowym płynem do odkażania”, którego, nawiasem mówiąc, nie można nigdzie kupić, gdzie indziej zaś pokaże zatroskaną ojcowską twarz, a to zwoła Radę Bezpieczeństwa Narodowego, zresztą bez żadnych pomysłów i konkretów, chyba tylko po to, by naród wiedział, że prezydent się troszczy. Inni kandydaci kampanii w tych warunkach prowadzić nie mogą, więc nie prowadzą. Ale problem nie w samej kampanii. Jak tu organizować wybory? Jak kompletować i szkolić komisje wyborcze, kiedy nie wolno na dobrą sprawę wychodzić z domów i gromadzić się w grupach kilkuosobowych?
Jak przeprowadzić same wybory? Skąd pewność, że na początku maja już będzie można normalnie funkcjonować? Jak w warunkach epidemii organizować lokale wyborcze, sadzać za stołami komisje (przecież to w skali kraju tysiące ludzi!), jak wchodzić do lokali wyborczych, by oddać głos?
Jarosława Kaczyńskiego to nie obchodzi. Wybory mają się odbyć tak jak planowano, w maju, i już! Bo Jarosław Kaczyński wie, że po epidemii zacznie się kryzys gospodarczy. Gniew pozbawionych pracy ludzi i właścicieli firm, które ogłosiły upadek, zwróci się nie przeciw koronawirusowi, ale przeciw rządzącym. Obawiam się, że wybuch tego gniewu może być straszny! W tej sytuacji Andrzej Duda nie będzie miał szansy na reelekcję.
Co zrobi opozycja? Boję się, że nic. Owszem, będzie narzekać, że te wybory nie dają równych szans, że igra się ze zdrowiem obywateli, i na tym się skończy. W razie nieprzełożenia terminu wyborów prezydenckich wszyscy opozycyjni kandydaci powinni zrezygnować z kandydowania i wezwać do bojkotu wyborów. Niech wtedy Duda wygrywa sam ze sobą. Wyników takich wyborów nie uzna większość Polaków, wątpliwe, by uznała je Unia Europejska. Może być tak jak przed laty z Janukowyczem na Ukrainie, a PiS może zostać siłą ulicy odsunięte od władzy.
Felieton pochodzi z Tygodnika „Przegląd” Nr 14 (1056) 30.03-5.04.2020
Komentarze
Pozostaw komentarz: