Bułgaria — w poszukiwaniu alternatywy
Dziennikarze RP | 13 mar 2013 13:31 | Brak komentarzy
Kryzys polityczny w Bułgarii trwa. Protestujących nie uspokoiła ani dymisja rządu, ani wszczęcie procedury odebrania koncesji na przesył energii koncernowi ČEZ, ani zapowiedziana obniżka cen prądu.
Niedługo rozpocznie się ósmy tydzień masowych protestów w tym kraju. Zarówno kompletnie zdezorientowana klasa polityczna, jak i ruch społeczny, występujący z coraz bardziej radykalnymi hasłami i coraz silniej podzielony, pogrążone są w impasie. Dotychczasowy rozwój wypadków każe powątpiewać w ew. skuteczność rządu tymczasowego oraz przyszłego, jeżeli w ogóle uda się go wyłonić po przedterminowych wyborach wyznaczonych na 12 maja.
Wszystko zaczęło się tuż po nowym roku, gdy zagraniczne koncerny energetyczne dysponujące państwową koncesją na dystrybucję energii elektrycznej — ČEZ, Energo Pro i EVN — przesłały swoim odbiorcom faktury za ostatni, nieco wydłużony, okres rozliczeniowy z 2012 roku. Wskazane tam należności zdecydowanie przewyższały zarówno oczekiwania jak i możliwości bułgarskich gospodarstw domowych.
Przerażeni obywatele i obywatelki — z jednej strony ze wściekłości, z drugiej zaś z bezradności i niemocy — spontanicznie wylegli na ulice. 28 stycznia w Błagoewgradzie i Sandanskim, niedługo później — o wiele bardziej masowo — w Warnie i Płowdiwie. Środek ciężkości na pewien czas przesunął się na Sofię, lecz od początku marca protesty trwają nieustannie praktycznie we wszystkich większych ośrodkach miejskich.
Zaczęto od publicznego palenia rachunków za energię elektryczną i żądań natychmiastowego obniżenia cen prądu. Dziś zbuntowane społeczeństwo chce nowej konstytucji, zmian w prawie wyborczym i odsunięcia od władzy mafii.
Pierwszym momentem przełomowym był 10 lutego. To wówczas — skrzyknąwszy się na portalu społecznościowym FaceBook.com — tysiące ludzie demonstrowało w ponad 16 bułgarskich miastach. Ostentacyjnie palono faktury, blokowano ruch, wybito szyby w budynkach biur wspomnianych koncernów energetycznych. W Sofii minister odpowiedzialny za energetykę — Delijan Dobrew — wyszedł do protestujących, lecz został wygwizdany i obrzucony śnieżkami.
Kolejna ważna cezura to 17 lutego, gdy — również organizując się na FaceBooku — demonstracje przeprowadzone zostają w 37 miastach. W Sofii manifestuje ponad 40 tys. osób, w Warnie ponad 30 tys. Kwestia cen energii elektrycznej jest już wówczas jedynie tłem, protest ma charakter ewidentnie antysystemowy. Wznoszone są hasła rozprawy z całą klasą polityczną, z mafią; wszyscy stanowczo domagają się dymisji premiera Bojka Borisowa i jego ministrów.
Protest przeradza się w poważne uliczne zamieszki w ciągu następnych dwóch dni. 20 lutego premier Bojko Borisow — w nadziei na uspokojenie sytuacji — ogłasza dymisję rządu. Niemniej, uzyskuje efekt dokładnie odwrotny do zamierzonego. Właśnie tego dnia — na znak sprzeciwu wobec nędzy i wszechwładzy mafii — samopodpalenia przed siedzibą warneńskiego samorządu dokonuje młody fotograf Plamen Goranow.
Protesty przybierają na sile, zwłaszcza w Warnie i Sofii. Ponad 100 tys. ludzi w obu tych miastach demonstruje 24 lutego. Do ogólnonarodowego protestu przyłączają się bułgarskie diaspory zagranicą. Solidarnościowe pikiety organizowane są w blisko 20 europejskich miastach.
3 marca sytuacja ulega znów jakościowej zmianie. Kolejny dzień protestów zbiega się ze 135 rocznicą wyzwolenia Bułgarii spod władzy Imperim Osmańskiego. Ilość manifestujących na ulicach ludzi w samej tylko Warnie przekracza, wg. niektórych mediów, 70 tys. Sformułowane zostają nowe żądania, ustąpienia władz lokalnych w tym mieście powiązanych z gangsterskim holdingiem TIM.
Dzień później w Sofii utworzone zostaje miasteczko namiotowe na placu przed budynkiem Zgromadzenia Narodowego. Media podają wiadomość o śmierci Plamena Goranowa i przyrównują go do postaci Jana Palacha. Podjęto także próbę zablokowania parlamentu. Protesty trwają.
Naturalnie nasuwające się w takich okolicznościach pytanie ‘co dalej?’ pozostaje niestety bez odpowiedzi.
Żadna ze stron konfliktu, poza gangstersko-mafijnymi organizacjami, które po prostu ‘robią swoje’, nie potrafi na nie odpowiedzieć. Klasa polityczna zarówno w osobie prezydenta jak i doniedawnego premiera Bułgarii podjęła pewne próby dialogu; uczyniono to jednak o wiele za późno. I nie chodzi tu o kwestie kilku czy kilkunastu dni od początku tego roku, lecz o cały okres transformacji ustrojowej — od 1989 roku.
Nawet najbardziej pobieżny rzut oka na sytuację w Bułgarii prowadzi do oczywistego wniosku — ludzie mają dość. Bezczelnie wręcz wysokie rachunki za energię elektryczną, które pojawiły się w skrzynkach pocztowych obywatelek i obywateli Bułgarii na początku tego roku były jedynie i aż kroplą, która przelała czarę goryczy. Nikt jednak nie przypuszczał, iż staną się akceleratorem ogólnospołecznego ruchu, który obali rząd.
Kwestia drożyzny mediów — zwłaszcza centralnego ogrzewania i wody — funkcjonuje jako problem numer jednej od wielu lat. Od ponad dekady gospodarstwa domowe, a także firmy i instytucje masowo rezygnują z CO plombując swoje kaloryfery (co nie zwalnia ich z i tak b. wysokiej opłaty zwanej ‘rurową’). Operatorzy telefonii komórkowej, pomimo prób podejmowanych przez instytucje antymonopolowe, do niedawana utrzymywali poziom cen świadczonych przez siebie usług na dostojnym drugim (zaraz po Japonii) miejscu na świecie.
Statystyki z początku br. wyraźnie pokazują, iż blisko 90% budżetu bułgarskich gospodarstw domowych przeznaczane jest wyłącznie na zaspokojenie potrzeb egzystencjalnych — zakup żywności, transport, edukację, zdrowie, dom (Bułgarskie Radio Państwowe — http://bnr.bg/sites/radiobulgaria/Economy/Business/Pages/ceni%20na%20stoki.aspx). Ten ostatni moduł jest szczególnie istoty, a zawarte w nim wydatki na energię elektryczną stanowią jeden z największych rozchodów (Reuters — http://www.reuters.com/article/2012/06/29/bulgaria-renewables-cuts-idUSL6E8HP05S20120629).
Oliwy do ognia kilka lat wcześniej dolał rząd Bojka Borisowa, bardzo sumiennie realizując obłędną politykę cięć zalecanych przez MFW jako działania antykryzysowe, które przy średniej płacy na poziomie 798 lewów (ok. 1 600 zł), doprowadziły w Bułgarii do — jak określiła to w swoim raporcie Międzynarodowa Konfederacja Związków Zawodowych — “sytuacji totalnej katastrofy” (ITUC — http://www.novinite.com/view_news.php?id=144010).
Sytuacja kryzysowa jako taka nie jest zatem dla bułgarskiego społeczeństwa niczym nowym czy niezwykłym.
– Od czasów powstania nowożytnego państwa bułgarskiego Bułgarzy żyją w permanentnym kryzysie. Chwilami zdarza im się krótki odpoczynek — wtedy żyją na co dzień napięciem tuż pokryzysowym lub tuż przedkryzysowym — mówi prof. Iwan Ilczew, historyk, rektor Uniwersytetu Sofijskiego, największej uczelni w tym kraju.
Niemniej, skala ekonomicznego i socjalnego upadku jaka miała miejsce w Bułgarii po 1989 roku ewidentnie nadwyrężyła cierpliwość nawet bardzo przyzwyczajonych do ciężkich warunków bytowych Bułgarów.
– Analitycy nie zdają sobie sprawy ze skali zjawiska, które rozgrywa się w tej chwili w naszym kraju. Mówi się o protestach, o przemocy policji itd. Ale proszę zwrócić uwagę, że czym innym jest protest dla Bułgara, a czym innym dla — na przykład — Francuza. Ten ostatni jest przyzwyczajony do tego, że przy najmniejszych nieprzyjaznych ruchach ze strony władz ‘stają’ lotniska, porty, dworce itd. Dla Bułgara zaś wyjście na ulicę to prawdziwe poświęcenie. Jeżeli u nas na ulicy demonstruje 10 tys. osób, to jest to olbrzymia mobilizacja; ekwiwalent — powiedzmy — 100 tys. we Francji czy Hiszpanii — komentuje Plamen Dimitrow, przewodniczący Bułgarskiej Konfederacji Związków Zawodowych.
– Nie zapominajmy też, że w tym samym czasie protestowało także wiele grup zawodowych — lekarze, pocztowcy, kolejarze, górnicy, pewne działania podjął także związek policjantów. To prawdziwe pospolite ruszenie — dodaje.
Owe pospolite ruszenie szybko osiągnęło swój pierwotny cel. Zademonstrowało koniec społecznej apatii i skuteczność masowego ruchu społecznego. Można powiedzieć, że rząd Borisowa obalono w trakcie dosłownie kilku dni. Mobilizacja zaś utrzymywana jest na bardzo wysokim poziomie, zwłaszcza zważywszy na długi okres oraz doniedawna trudne warunki pogodowe.
Problem, który w tej chwili wyłania się w bułgarskiej przestrzeni publicznej związany jest z tym, iż naturalna dla tego rodzaju ruchów faza ‘oni wszyscy muszą odejść’ wciąż nie przeradza się w jakieś konstruktywne, dające nadzieję na realne i szybkie zmiany, zjawisko. Wręcz przeciwnie.
Hasła i żądania różnych frakcji stały się cokolwiek rozbieżne, podobnie jak stanowiska niektórych nieformalnych liderów. Nie wyłoniono żadnej konkretnej reprezentacji, w sensie politycznym mówi się jedynie o żądaniach ogólnych, na przykład o “dopuszczeniu obywateli do współdecydowania o polityce i gospodarce”, bez wskazywania (przynajmniej na razie) konkretnych kroków.
Początkowe żądania, dot. sektora energetycznego wydają się dość jasne i raczej zbieżne dla całego ruchu. Naczelnym postulatem jest nacjonalizacja przedsiębiorstw energetycznych zajmujących się przesyłem prądu. Dalej — likwidacja przedsiębiorstw pośredniczących, odtajnienie wszystkich umów zawartych przez rząd w całym sektorze i pociągnięcie do odpowiedzialności osób, które złożyły na nich podpisy, przeznaczanie energii produkowanej w elektrowni atomowej w Kozłoduju wyłącznie na rynek wewnętrzny, obywatelska kontrola nad naliczaniem należności za energię elektryczną i cieplną.
Sytuacja jest bardziej skomplikowana jeżeli chodzi o żądania polityczne oraz reprezentację ruchu. Rozmach jest olbrzymi — od zmiany konstytucji, przez pięćdziesięcioprocentowe obywatelskie kwoty w instytucjach prawodawczych, wykonawczych i kontrolnych (w tym w Bułgarskim Banku Narodowym i Komisji Nadzoru Finansowego), po drastyczne zmniejszenie ilości deputowanych do parlamentu i prawo odwołania każdego polityka z funkcji, na którą jest wybierany.
Skuteczność ruchu — jeżeli mierzyć ją realizacją sformułowanych postulatów — jest więc, realnie biorąc, umiarkowana. Największym osiągnięciem, który wciąż pobudza entuzjazm ludzi, jest fakt dymisji rządu oraz widocznego nacisku na polityków, którzy są ewidentnie zmuszeni do działania w minimalnej choćby harmonii z żądaniami protestujących.
Polskojęzyczny Face-portal „Pocztówki z Bułgarii” (https://www.facebook.com/pocztowki.z.bulgarii) obwieszczał pod koniec lutego w triumfalnym tonie:
“Kolejny dzień protestów i kolejny dzień politycznych zwycięstw! Dziś bułgarskie Zgromadzenie Narodowe przyjęło ustawę zezwalającą regulatorowi rynku na zmiany cen prądu częściej niż raz do roku czym otwarto drzwi do spełnienia jednego ze sztandarowych żądań protestujących — obniżek cen energii elektrycznej. To raz, dwa — ostatecznie oddalono (także w parlamencie) perspektywę totalnej finansowej i ekologicznej katastrofy pod nazwą Belene (Белене, projekt budowy elektrowni jądrowej). Trzy — do głównych siedzib wszystkich, nomen omen trzech, ‘okupantów energetycznych’ (tak określają ich protestujący) wkroczyły lotne czety urzędniczo-policyjne złożone z prokuratorów, inspektorów skarbowych i policji. Prokurator Generalny Rep. Bułgarii — Sotir Cacarow — na zwołanej konferencji prasowej powiedział, iż konieczne jest ‘znalezienie wszystkich pośredników i podwykonawców, których firmy z licencją na przesył energii, nawieszały na kablach odbiorców’. No i cztery — jutro prezydent Rosen Plewneliew ogłosi datę przedterminowych wyborów parlamentarnych! Kto wie… Może będzie lepiej?”.
Może będzie, ale póki co jest perspektywa — delikatnie mówiąc — bardzo niepewna. Owszem, rząd ustąpił, owszem — będą przedterminowe wybory. Do żadnej nacjonalizacji jednak nie doszło, wszczęto jednie procedurę odbioru koncesji jednemu z trzech monopoli — CEZ. Regulatorowi zezwolono na częstsze zmiany cen, ale nigdzie nie zapisano wszak, iż będą to zawsze zmiany korzystne dla obywateli. Ceny prądu obniżono, ale wcale nie drastycznie — raptem o ok. 6%, a i to nie dla wszystkich (zapowiadano 8% i więcej); kontrola skarbowa owszem jest prowadzona w bułgarskich oddziałach koncernów, ale trwa ona już od 27 lutego i póki co żadne konkretne rezultaty nie zostały ujawnione. No i w końcu kwestia wyborów parlamentarnych.
Po pierwsze — politycy nie palą się do zmiany przepisów prawa wyborczego, a jeszcze bardziej dystansują się od ew. prób zmiany konstytucji, bez czego wiele z podniesionych przez protestujących postulatów jest niemożliwych do realizacji.
Po drugie — nie wiadomo wszak kto wygra wybory. Możliwe jest, iż zarówno Bułgarska Partia Socjalistyczna jak i partia Bojka Borisowa — GERB (Obywatele na Rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii) nie otrzymają dostatecznego wsparcia umożliwiającego im samodzielne rządzenie, a koalicja obu tych partii jest wykluczona. Na trzecim miejscu największe szanse ma uplasować się Ruch na Rzecz Praw i Swobód (partia tradycyjnie popierana przez mniejszość turecką w Bułgarii), a po niej nacjonalistyczne stronnictwo ATAKA.
Ew. koalicja BPS i RPS, przy dużym poparciu dla GERB również nie ma szans na stabilną większość. Poza tym trudno doprawdy nie dostrzec faktu, iż będzie to doprawdy mało wiarygodna odmiana jeżeli wziąć pod uwagę, że to właśnie te dwie siły polityczne, wraz z marginalną obecnie partią potomków niemieckiego rodu monarszego, który rządził Bułgarią przed drugą wojną światową (Ruch Narodowy „Symeon II”), doprowadziły do ostatecznego umocnienia oligarchiczno-gangsterskiego ładu w tym kraju.
Dość przypomnieć, iż w 2007 roku, cztery miesiące po oficjalnym przyjęciu Bułarii do UE na jaw wyszła jedna z największych (z dotychczas ujawnionych) afera korupcyjna wokół państwowego przedsiębiorstwa Bulgartabac. To właśnie wówczas Geoffrey Van Orden, poseł do PE, określił sytuację w Bułgarii jako “bagno pełne aligatorów”.
Szereg afer, korupcyjnych schematów i skandali to jednak nie jedyny dorobek tej konfiguracji politycznej zwanej powszechnie „potrójną koalicją”. То właśnie w latach 2005-09 przeprowadzono reformy umożliwiające monopolizację rynku energetycznego przez zagraniczne koncerny, wprowadzono także obłędnie niski podatek liniowy na poziomie 10%. Wszystkie te działania swoją osobą firmował szef socjalistów i premier ówczesnego trój-koalicyjnego rządu — Sergej Staniszew, który jest dziś… Głównym politycznym oponentem Borisowa.
Wybór pomiędzy Borisowem i Staniszewem, który rysuje się jako najbardziej realna perspektywa wyborcza jest więc wyborem pomiędzy dwiema opcjami, których efekty rządzenia, z taką zaciekłością, zwalcza w tej chwili społeczeństwo. Stronnictwa pozaparlamentarne, w sensie rachuby wyborczej, praktycznie się nie liczą. Z jednej strony widać — a i to przez szkło powiększające — kilka nacjonalistycznych kanap oraz bułgarskich Zielonych, którzy choć z niemałym dorobkiem, na wejście do parlamentu — póki co, w obecnych warunkach — szans nie mają.
Ruch wciąż nie wyłonił także widocznych liderów, nie widać konkretnej postaci lub grupy, w stronę której ciążyłaby większość. Kilku samozwańczych przywódców pochodzących ze środowisk alternatywnej lewicy lub z przeszłością w mainstreamowych partiach nie uzyskało legitymacji, to samo dotyczy niszowych celebrytów.
Truizmem jest stwierdzenie, iż oddolność oraz spontaniczność ruchu społecznego protestu w Bułgarii jest zarówno jego siłą jak i słabością. Decentralizacja umożliwiła bardzo skuteczną mobilizację lokalnych społeczności, która przeraziła władzę i poruszyła całe społeczeństwo. Nie tylko politycznie, ale i emocjonalnie. Dość przypomnieć raz jeszcze Plamena Goranowa.
Mając jednak wzgląd na lata frustracji, bezsilności i ustawicznych rozczarowań — teraz gdy już doszło do realnych protestów i spektaktulanych osiągnięć — Bułgarki i Bułgarzy protestują przeciwko wszystkim i wszystkiemu, a na horyzoncie wciąż nie wyłania się żadne zjawisko, które przedłożyłoby zbuntowanemu społeczeństwu jakąkolwiek polityczną ofertę.
Do 12 maja może się jednak wiele wydarzyć, a wcale prawdopodobne jest, iż Bułgarki i Bułgarzy jeszcze nas zaskoczą, a może nawet zainspirują.
7 marca 2013 Bojan Stanisławski Tekst ukazał się wcześniej w tygodniku 'Przegląd'.
Tagi: bieda - Bułgaria - elektryczność - energia - koncerny - nędza - prąd - protesty - protesty w Bułgarii - rewolucja
Komentarze
Pozostaw komentarz: