ABW, czyli makkartyzm po polsku
Dziennikarze RP | 4 lip 2025 20:28 | Brak komentarzy
Będzie prawdziwie, choć bez nazwisk. Na razie. Kilka miesięcy temu opisywałem elementy kuriozalnego (wznowionego) śledztwa w sprawie zabójstwa Jolanty Brzeskiej, do którego ABW wciągnęła, w roli świadka, mojego znajomego, ponieważ onegdaj wziął udział w demonstracji ruchu lokatorskiego.
Policja sfotografowała uczestników legalnej i zarejestrowanej manifestacji, po czym wywiadowcze orły z ABW uznały, że jeśli demonstrował, to musi „coś” wiedzieć. O to „coś”, bo nawet nie wiedzieli, o co, usiłowali go podczas przesłuchania dopytać. Założenie, że jak się nie wie, czego się chce dowiedzieć i dlaczego akurat od tej osoby, nie ma chyba szansy sprawdzić się w śledztwie, ale ja się nie znam na śledztwach. Raz w życiu zrobiłem śledztwo i wykryłem – po 50 latach – że w jednym swoim wierszu (konkretnie w „Liczbie Pi”) Wisława Szymborska zrobiła piękny żart matematyczny, który w spokoju tomików poezji poleżał sobie owe 50 lat. Aż.
Tamto śledztwo prokuratura zamknęła, wypytywanie uczestników demonstracji (bo było ich więcej) nie pomogło w znalezieniu odpowiedzi na pytanie, kto zabił Jolantę Brzeską.
W tamtym śledztwie przynajmniej była zbrodnia. Tylko efektów zabrakło. Dzisiaj opiszę element śledztwa, w którym nie wiadomo, o co chodzi, ale zupełnie jak w innych czasach sama ta czynność służy wyłącznie próbie zastraszenia i nękania kogoś, kogo ABW sobie wytypowała. Rzecz dotyczy bliskiej mi bardzo osoby, jej wiarygodność jest niepodważalna.
Owa osoba w nieodległym czasie pracowała w małym, niezależnym medium, pisała teksty, reportaże, komentarze. Taką pracę nazywamy dziennikarstwem, mamy nawet w Polsce ustawę, zwaną Prawem prasowym, która opisuje reguły funkcjonowania tego „niezależnego” zawodu. Znajdujemy w niej m.in. takie zapisy: „Nie wolno utrudniać prasie zbierania materiałów krytycznych ani w inny sposób tłumić krytyki” oraz: „Kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności”. I dokładnie taki wymiar miało przesłuchanie osoby, o której piszę.
Pozornie pretekstem do wezwania było prowadzone przez prokuraturę od dwóch lat dochodzenie w sprawie źródeł finansowania medium, gdzie nasz bohater czy bohaterka pisali swoje teksty. Nie wiem, jak gigantyczną niewiedzą trzeba dysponować, by usiłować wyciągnąć od szeregowego dziennikarza małego, niezależnego medium informacje, skąd właściciel czy redaktor naczelny brał pieniądze na mizerne wypłaty. Chyba że chodzi nie tyle o zdobycie wiedzy i dowodów w sprawie, potwierdzenie podejrzeń, ile o postraszenie i nękanie dziennikarza. Jak inaczej można interpretować dociekliwość przesłuchującego oficera ABW (nazwisko i stopień znane), który pyta o znajomość języków obcych, o źródło poglądów politycznych autora, o to, czy pisał samodzielnie, czy raczej ktoś mu kazał tak myśleć i komentować. Skąd brał pomysły na teksty i tematy komentarzy. Były pytania o wyjazdy zagraniczne. I wielokrotnie przywoływane paragrafy o groźbie więzienia za składanie fałszywych zeznań. Jak można złożyć fałszywe zeznania na temat swoich poglądów politycznych (to o tyle istotne, że oficer akcentował, że on ma odmienne – „patriotyczne”)? Poglądy znowu w Polsce są karane? Są wykroczeniem, przestępstwem, zbrodnią? Są elementem śledztwa? A pytanie o to, skąd ma się jakieś przekonanie czy ocenę zjawisk społecznych, politycznych, międzynarodowych – to próba ustalenia przez policję polityczną właściwie czego?
W trakcie przesłuchania oficer popisywał się też wiedzą elementach życia prywatnego świadka, niemających jakiegokolwiek znaczenia w jakiejkolwiek sprawie. Żeby było widać: my nawet to wiemy.
Nie decydując się na razie na upublicznienie szczegółów (nie z tego powodu, że kolejne groźby wobec przesłuchiwanej osoby dotyczyły właśnie upublicznienia szczegółów przesłuchania), mogę powiedzieć tylko tyle, że samo przesłuchanie ewidentnie jest jakimś odpryskiem politycznego wzmożenia i histerii. Zresztą została zwerbalizowana owa podejrzana „lewicowość” osoby piszącej i podejrzliwość co do źródeł lewicowych poglądów – bo przecież ich posiadanie samo w sobie jest w Polsce podejrzane. Przesłuchanie trwało kilka godzin, nic nie przyniosło, bo nie miało jak. Kiedy słuchałem szczegółowej relacji (jest na szczęście świadek, uczestniczący w przesłuchaniu prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka), byłem naprawdę wstrząśnięty, że w taki sposób wobec dziennikarza może się zachowywać oficer Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Taki rozkaz, takie techniki. No i może potem takie rezultaty.
W latach 70. i 80. w środowiskach ówczesnej opozycji demokratycznej lekturą obowiązkową był niewielkich rozmiarów poradnik „Obywatel a Służba Bezpieczeństwa” autorstwa, jak się później okazało, mec. Jana Olszewskiego, obrońcy politycznego w PRL, późniejszego premiera. Broszurka zrobiła robotę. Wygląda na to, nie od dziś zresztą, że jej zaktualizowana wersja powinna wrócić do obiegu. Wolność wolnością, ale jakimi językami obywatel włada i dlaczego mówi i pisze to, co mówi i pisze? Obywatelu, pamiętaj, władza tego nie lubi i ma aparat, żeby o to dopytać.
Roman Kurkiewicz
Przegląd, Nr 27 (1330) 30.06-6.07.2025
Komentarze
Pozostaw komentarz: