A wyborca?
Dziennikarze RP | 1 lip 2014 12:03 | Brak komentarzy
Mimo że długie dziennikarskie życie przebyłem — jak to jest w tym zawodzie — na dalekich obrzeżach polityki, wciąż nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytania zrodzone w wyniku ostatniej afery podsłuchowej. Nie zazdroszczę różnym politykom i pracownikom mediów, którzy często bezmyślnie wydają jednoznaczne „wyroki” z przekonaniem, że wszystko wiedzą, bo oczywiście tak nie jest. Po prostu dziwię się, bo sprawa wciąż jest więcej niż złożona i to z wieloma niewiadomymi. Pomijam, że podstawą tych „orzeczeń” są często ułamki z ujawnionych relacji i równie często wyrwane z kontekstu. Co więcej, wyprowadzane tzw. wnioski ograniczają się w większości do spekulacji na temat przyszłości podsłuchanych notabli, perspektyw wyborczych, czy korzyści lub strat politycznych poszczególnych partii.
Oczywiście to jest ważne. Jednakże z rzadka tylko pojawia się troska o to, jaki cała ta sprawa będzie miała wpływ na postawę zwykłych obywateli, a więc wyborców. A przecież to oni (to znaczy my wszyscy) zdecydują, jaki będzie wynik najbliższych wyborów — bez względu na to, czy odbędą się za kilka miesięcy, czy za rok.
Naturalnie — i to jest zrozumiałe — każde ugrupowanie (szczególnie zaś te, które poległy w wyborach do europarlamentu) stara się zgnoić potencjalnego czy rzeczywistego przeciwnika wyborczego. No cóż, ponoć to jest nieodłączna cecha demokracji, jak się nam argumentuje. Można by przejść nad tym do porządku dziennego, gdyby nie jedno „ale”: ta praktyka uprawiana przez polityków i media do reszty obrzydza ludziom politykę i jej uczestników. Piszę, że „do reszty”, bowiem i tak już Sejm ma kompromitująco niskie notowania, co stanowi właściwie regułę. Do tego w opinii dużej części obywateli, szczególnie mniej zamożnych i wręcz biednych, politycy wchodzą do tej profesji tylko ze względów materialnych, mając nadzieję, że mogą coś ukraść i żyć na koszt podatnika — a więc również tego, który dostaje minimalną płacę, z której trudno się utrzymać.
Media często te opinie i nastroje podsycają jak choćby przy okazji ostatnich eurowyborów. Można było odnieść wrażenie, że to stanowiło podczas tej kampanii istotę sprawy, a nie próby odpowiedzi, co europosłowie mają robić w Strasburgu i Brukseli oraz jak do tego są przygotowani. Nie dziwiłem się, gdy znajomi z jednego ze średnich miasta, gdzie niewielki, lecz solidny ośrodek przemysłowy popadł w ruinę, co spowodowało znaczne bezrobocie i spadek dochodów, mówili mi, że ludzie masowo deklarowali absencję wyborczą, wyjaśniając, że nie idą do urn, bo nie widzą potrzeby, aby europosłom napychać portfele.
Przy okazji afery podsłuchowej mamy podobne zjawisko. Niefortunne, czy wręcz niewłaściwe stwierdzenia podsłuchiwanych polityków w coraz większym stopniu są zadymiane informacjami o wysokości rachunków restauracyjnych. A co zwykłego śmiertelnika nieposiadającego bliższej wiedzy o temacie gawędy (na przykład w kwestii finansowej na linii NBP — rząd) oraz o sposobach wymiany poglądów przed podjęciem decyzji, może interesować więcej niż to, co biesiadnicy jedli i pili oraz kto za to zapłacił? Dowiedzieli się, że zamawiano na stół dziwne frykasy, a rachunek w końcu opłacił on — podatnik. Czy więc warto głosować na niego?
Zresztą, czy inni nie pchają się do żłobu, by wyciągnąć najwięcej dla siebie? Ktoś może powiedzieć, że to wszystko margines, albo prymitywny populizm. Nie, stanowczo nie. Ludzie kupują to, co im się sprzedaje i wydaje się najprostsze i najbardziej atrakcyjne. Dam przykład jednorazowych sondaży robionych wśród „swoich” telewidzów przez niektóre stacje telewizyjne. Według mojej obserwacji niemal regułą jest, że wyniki odpowiadają w danym temacie dominującym kierunkom wcześniejszych relacji i komentarzy stacji nadawczej. Po prostu media kształtują opinie ludzi, dla których z natury rzeczy jedynym źródłem informacji jest nieregularna (najczęściej z braku czasu lub zmęczenia) relacja telewizyjna lub wysoko nakładowych tabloidów starająca się tanimi sensacjami przyciągnąć odbiorców (a więc reklamodawców).
Głębsze analizy mają znikomą część odbiorców – nakłady tzw. poważnych gazet codziennych spadają, a podobne tygodniki, choć jeszcze trzymają się, stanowią w istocie domenę elity czytelniczej. Taki jest rezultat podrożenia drukowanych mediów, ale chyba w większym stopniu ogólnego spadku zainteresowania polityką wskutek jej systematycznego obrzydzania. Po ostatnich wyborach rozmawiałem z młodymi ludźmi, którzy trzy lata temu oddali swój głos na odpowiadającą im wówczas partię. W ostatnich wyborach żadna z tych osób nie pofatygowała się do lokalu wyborczego, uznając, że koń, na jakiego postawili, zawalił, a alternatywy nie widzieli, bo „wszyscy są tacy sami” i „nie ma znaczenia, na kogo się głosuje”. Jak wszystko i ta sprawa jest skomplikowana. I choć w mediach często widać, że mało kto zastanawia się, czy sposób jakiegoś przekazu (nie sam fakt czy samo zjawisko) nie wpłynie negatywnie na obywatelską postawę odbiorcy), praprzyczyną są sami politycy, czy ściślej mówiąc ich część, choć na tyle hałaśliwa i wszechobecna, że nadaje ton wszystkim. Ograniczę się w tym miejscu do pierwszego wątku – dochodów i wydatków osobistych rażących wielu wyborców. Mają oni prawo do opinii, że różni „wybrańcy” mają ich w nosie. Prowokacją jest demonstrowanie zegarka wartego roczną pensję lub emeryturę obywateli o najniższych dochodach. Kojarzeniem prywaty z obowiązkami publicznymi jest korzystanie z funduszu reprezentacyjnego na biesiadzie z w jednej z najdroższych restauracji, gdzie porusza się aktualne sprawy publiczne, ale w sposób przypominający chwilami kolację rodzinną u cioci na imieninach (z poprawką, że na tych ostatnich języki są bardziej zdyscyplinowane). Trudno nazwać inaczej niż przejawem nieznajomości lub pogardy nastrojów społecznych narzekanie posła, że ostatnio jego zarobki nie wzrosły, choć w tym samym czasie nastąpiło częściowe zamrożenie płac lub symbolicznego ich zwiększenie.
*
Nie dziwmy się więc najbardziej nawet zaskakującym reakcjom na aferę podsłuchową. W społecznym odbiorze często liczą się pozorne drobiazgi, w czym liczą się wszelkiego rodzaju populistyczne zawołania, szczególnie obietnice, jakich zwykły śmiertelnik oczekuje z utęsknieniem. Giną w nich nawet obiektywnie najpiękniejsze i najbardziej potrzebne rzeczy jak na przykład autostrady, metro, oczyszczalnie ścieków, wodociągi, czy kluczowe stanowiska Polaków w organizacjach międzynarodowych. Liczy się dotykalna codzienność i prosty rachunek. Myślę, że dla rządzących wszystkich szczebli, ale i dla mediów, powinien być nauczką krakowski wynik referendum w sprawie zimowych igrzysk olimpijskich.
Zygmunt Słomkowski
Komentarze
Pozostaw komentarz: