Jak sanacja fałszowała wybory

| 5 lis 2019  22:05 | Brak komentarzy

Począwszy od 1928 r. piłsudczycy ograniczali swobodę wyborów, a od 1935 r. społeczeństwo mogło głosować jedynie na tych polityków, których wskazała władza.

Krzysztof Wasilewski, Przegląd nr 45

Druga Rzeczpospolita pożegnała się z demokracją w maju 1926 r. Sanacja, która siłą przejęła wówczas rządy, zachowała wprawdzie pozory jawności i wolności wyborów, ale nie zamierzała respektować ich wyników. Oczywiście z wyjątkiem tych potwierdzających jej dominację. Dla Józefa Piłsudskiego i jego zwolenników demokracja stanowiła zaledwie narzędzie, dzięki któremu można było zdobyć i utrzymać władzę. „Jeżeli demokracja służyła państwu, to ją współtworzył. Gdy zorientował się, że demokracja w warunkach polskich państwu szkodzi, rozpoczął z nią walkę”, tłumaczył strategię marszałka prof. Mariusz Wołos, historyk dziejów najnowszych.

Zdaniem innego historyka, prof. Andrzeja Friszkego, Piłsudski rozczarował się demokracją po zamachu na prezydenta Gabriela Narutowicza 16 grudnia 1922 r. To wówczas uznał prawicę za przeszkodę w budowaniu nowoczesnego państwa. „Miał poczucie – mówił prof. Friszke – że nie da się wspólnie odpowiadać za państwo, i szedł na coraz ostrzejszy konflikt z całym systemem demokratycznym”. To wszystko zapewne prawda. Czy jednak potrzebą naprawy państwa i uchronienia go przed upadkiem nie tłumaczą się wszyscy dyktatorzy? Przecież większość z nich dochodzi do władzy w wyniku demokratycznych wyborów, które następnie zawiesza, aby uporządkować najważniejsze sprawy.

Oczywiście moment, kiedy będzie można ponownie odwołać się do woli ludu, raz po raz jest odkładany, aż w końcu społeczeństwo zapomina, że w ogóle pojawiła się taka obietnica. Zamach majowy z 1926 r. i objęcie rządów przez piłsudczyków to podręcznikowy przykład. Zwolennicy marszałka przejęli władzę, obiecując, że jak tylko naprawią państwo, czyli dokonają jego sanacji, oddadzą się pod osąd społeczeństwa. I rzeczywiście. Do wybuchu II wojny światowej regularnie wybierano reprezentację parlamentarną, choć trudno nazwać ten proces demokratycznym. Począwszy bowiem od pierwszych po zamachu majowym wyborów do Sejmu i Senatu w marcu 1928 r., piłsudczycy coraz śmielej ograniczali ich swobodę, aż w końcu od 1935 r. społeczeństwo mogło głosować jedynie na tych polityków, których wskazała władza.

Władzy raz zdobytej…

Po zamachu majowym demokracja w Polsce stawała się coraz bardziej fasadowa, czego zresztą nie ukrywali sami piłsudczycy. Wspominając rozmowę z jednym z najbliższych współpracowników marszałka Walerym Sławkiem, dyplomata i pracownik MSZ Kajetan Morawski zanotował: „Zapytałem Sławka, aby mi szczerze odpowiedział, czy jest możliwość, aby partie w Sejmie będące doszły do władzy drogą parlamentarnych przesileń, jak to miało miejsce przed majem. Sławek odpowiedział mi, że jest to wykluczone, bo legioniści wzięli władzę przez krew w walce na ulicy i tylko w ten sposób ją oddadzą”.

O tym, że wyniki wyborów niczego nie przesądzają, mówił sam Piłsudski. Chociaż zatem próba generalna, wybory z marca 1928 r., zawiodła sanacyjne nadzieje, marszałek tłumaczył współpracownikom, aby nie traktowali głosu społeczeństwa zbyt poważnie. „Musicie pójść na rewizję konstytucji – przekonywał podczas jednej z narad – ale to praca bardzo długa, gdyż tam jest tyle zagadnień i spraw, że szybko ich wyczerpać niepodobna. Natomiast na razie najważniejszy jest regulamin i ten musicie przepracować. Jedną z ważniejszych rzeczy jest to, by porządek Sejmu był razem z rządem układany. Tymczasem Sejm jako instytucja się zatraca. Sejm nie jest od tego, by zamęczał rząd. Zresztą, o ile Sejm nie będzie chciał z rządem współpracować, to będzie rozpędzony”.

Finansowy rozmach BBWR

Wybory z 1928 r. piłsudczycy potraktowali jako laboratorium do testowania poszczególnych strategii wyborczych. Chcąc zachować pozory demokracji, obóz sanacyjny wystawił aż cztery odrębne listy. Oczywiście okręt flagowy całego ruchu, czyli Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem – BBWR – startował z symboliczną jedynką. Podobnie jak pozostałe trzy ugrupowania kampanię opierał na kulcie marszałka i zapowiedzi naprawy państwa. Jego główny slogan wyborczy brzmiał: „Jedynym budowniczym Polski, w którego kraj dziś wierzy, jest Józef Piłsudski – wódz, obrońca, twórca państwa, wychowawca narodu i dobry gospodarz – głosuj na jedynkę”.

W ulotkach, które blok sanacyjny drukował na niespotykaną wcześniej skalę, można było również przeczytać: „Tworzymy potęgę demokracji, tworzymy potęgę ludu pracującego. Niech żyje potężny, zjednoczony lud polski”. BBWR i siostrzane listy dysponowały potężnymi finansami, których trzon stanowiły defraudacje państwowej kasy. Jak przekonuje historyk Wojciech Roszkowski, „aparat wyborczy zaopatrzono w ogromną ilość druków i plakatów, wszędzie rozwieszano portrety Piłsudskiego. Rozmach tej akcji, przytłaczającej inne partie, wskazywał wyraźnie na poparcie bogatych kół przemysłowo-ziemiańskich. Domyślano się, że część funduszy pochodzić musi z kasy państwa”.

Gwoli sprawiedliwości należy wspomnieć o rozwoju gospodarczym, który zbiegł się z objęciem rządów przez sanację. Dzięki temu zdołano zmniejszyć o ponad jedną trzecią wysokie bezrobocie – największy koszmar Drugiej Rzeczypospolitej. Jednak największy w tym udział miała pomyślna koniunktura światowa i zapewne porównywalne rezultaty – jeśli nie lepsze – mogły osiągnąć rządy demokratyczne. Finansowanej z budżetu państwa kampanii wyborczej sanacji towarzyszyły działania podkopujące partie opozycyjne. Najaktywniejszy na tym polu był Kazimierz Świtalski, który z jednej strony oferował politykom prawicy intratne stanowiska – w zamian za rezygnację ze startu w wyborach – z drugiej zaś chętnie sięgał po groźby, kiedy rozmówcy okazywali się nieczuli na polityczną korupcję. Do jego niewątpliwych sukcesów należało m.in. storpedowanie wspólnej listy endecji. W rezultacie narodowcy wystawili kandydatów jedynie z rachitycznym Stronnictwem Chrześcijańsko-Narodowym, co zakończyło się klęską prawicy. W diariuszu skrzętnie prowadzonym przez Świtalskiego można odnaleźć fragmenty, które dosadnie przedstawiają jego pogląd na demokrację.

W grudniu 1927 r., a więc trzy miesiące przed wyborami parlamentarnymi, notował: „Rozpocząłem swoje przemówienie od zaznaczenia, że rząd ma prawo (…) wpływać na przebieg wyborów, o ile ten wpływ ogranicza się do nacisku moralnego na wyborców, i na wpływanie na ludzi mających jakiekolwiek znaczenie na tym terenie. Starostowie (…) chcieliby mieć możność operowania koncesjami jako pewną bronią agitacyjną”. Kolejne miesiące i lata udowodniły, że były to założenia nader skromne, a każde następne wybory przynosiły coraz radykalniejsze środki w walce z opozycją.

Przemocą w opozycję i prasę

Wątpliwe jednak, aby taki czy inny wynik wyborów parlamentarnych mógł cokolwiek zmienić. W realiach po zamachu majowym władze sanacyjne traktowały głosowanie co najwyżej jako sondaż poparcia, bez większego wpływu na to, kto znajdzie się w rządzie, a kto z niego wypadnie. Bardziej niż społeczeństwo byli tego świadomi politycy opozycyjni, dla których immunitet przestał być gwarancją nietykalności.

Podczas spotkań z sympatykami Sławek otwarcie przyznawał, że „lepiej połamać kości jednemu posłowi, niż wyprowadzić na ulicę karabiny maszynowe”. Słowa te przyszły premier wypowiedział w 1929 r., a więc tuż przed uruchomieniem twierdzy brzeskiej. Z kolei w 1934 r. zostało utworzone miejsce odosobnienia w Berezie Kartuskiej, dokąd zsyłano niepokornych polityków, działaczy i dziennikarzy. Gdyby komuś przyszło do głowy pytać o wolność prasy i jej znaczenie dla polskiej demokracji po maju 1926 r., to z odpowiedzią śpieszył komendant główny policji Janusz Jagrym-Maleszewski. „Tych łajdaków, co siedzą przy biurkach i piszą artykuły, to my się nie boimy, gdyż, jak panowie wiedzą, umiemy bić i bić będziemy”, mówił podczas jednej z ogólnokrajowych narad. Lista dziennikarzy, na których sprawdzono umiejętności policjantów, była długa.

Jeszcze przed zamachem majowym pobito Stanisława Strońskiego, posła i publicystę obozu narodowego. Już podczas rządów sanacji ten sam los spotkał m.in. Adolfa Nowaczyńskiego i Tadeusza Dołęgę-Mostowicza. Autor „Znachora” i „Kariery Nikodema Dyzmy” pisał w „Rzeczpospolitej” z 1926 r.: „W zdrowe szeregi oficerskie wtargnął powiew nadwołżańskiego chuligaństwa, między kapłanów honoru i rycerskości po cichu wszedł, wślizgnął się cham. Wulgarny cham z cepem w pięści, co się w bandy zbiera, ludzi po nocach napada i bije bezbronnych do krwi, do utraty przytomności, a zemdlonych butem kopie”.

„Zwyczajne ścierwo”, czyli marszałek o posłach

Spełniając życzenie Piłsudskiego, 30 sierpnia 1930 r. prezydent Ignacy Mościcki rozwiązał obie izby parlamentu. Wkrótce potem na łamach „Gazety Polskiej” marszałek Piłsudski – sprawujący wówczas funkcję premiera – oznajmił: „Gdy Sejm jest rozwiązany, to posłów nie ma – nie istnieją – i każdemu wolno sądzić, że o ile chcą zatrzymać swoje uprawnienia, to mogą być uważani, jak to podkreślam, za zwyczajne ścierwo, które musi zatruwać swoim istnieniem powietrze. W każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi; jeśli zaś przy tym coś im dołożą – to także nie szkodzi”. Trzy dni po tym wywiadzie aresztowano 19 posłów Centrolewu, zgodnie z listą zatwierdzoną wcześniej przez Piłsudskiego. Wśród nich znaleźli się Stanisław Dubois, Adam Ciołkosz, Karol Popiel, Herman Lieberman, Wojciech Korfanty i Wincenty Witos. Zostali osadzeni w twierdzy brzeskiej, gdzie poddawano ich ciągłym torturom fizycznym i psychicznym.

Działacz PPS Lieberman tak zapamiętał swój pobyt w Brześciu: „Od czasu do czasu, pomiędzy jednym uderzeniem a drugim, ręka komisarza posuwała się po moim ciele i zatrzymywała na okolicy nerek. (…) Poprzez przykrywający moją głowę płaszcz słyszałem kilkakrotnie okrzyki komisarza: »Niech żyje Józef Piłsudski!«. Innym razem w czasie tej katowni usłyszałem okrzyk komisarza: »Józef Piłsudski przelewał za nas krew swoją, a ty będziesz go oskarżał przed Trybunałem Stanu? Zdechniesz i zaraz cię zakopiemy. My ci tu grób wykopiemy, tu cię parchu wrzucimy jak psa«”.

Dyplomata, niegdysiejszy Delegat Rządu Polskiego w Gdańsku, Mieczysław Jałowiecki, który swego czasu sympatyzował z Piłsudskim, zapisał: „Jak się okazało, metody traktowania więźniów były tak brutalne, tak pozbawione zasadniczego poszanowania godności ludzkiej, tak potworne, że nawet w dawnej carskiej Rosji byłyby nie do pomyślenia. Były to metody jakby żywcem skopiowane z systemu bolszewickiego, gdzie ludzi deptano i plugawiono bez żadnych skrupułów; ale żeby coś podobnego mogło stać się w kraju wolnym, w narodzie, w którym godność osobista i poczucie honoru zawsze było szanowane, tego nikt z nas nie mógł pojąć”. Aresztowanie opozycyjnych polityków i pokazowe procesy zwróciły uwagę zachodnich mediów. Informacje o „największym politycznym procesie w historii Polski” pojawiały się regularnie w amerykańskich i brytyjskich dziennikach. „The New York Times” oceniał, że proces brzeski stawiał „reżim Piłsudskiego” w jak najgorszym świetle, podkreślając, że władze blokowały polskiej prasie możliwość drukowania pełnych zeznań oskarżonych.

Z kolei „The Washington Post” powtarzał plotkę o możliwej koronacji marszałka, co zdaniem dziennika dobrze oddawało nastroje zwolenników Piłsudskiego. Bardziej bezpośrednia była prasa brytyjska. Lewicowy „The Manchester Guardian” donosił o brutalnym traktowaniu więźniów politycznych w twierdzy brzeskiej, nazywając to „metodami rodem ze średniowiecza”. Pozostałe dzienniki również uznały proces za symboliczny koniec demokracji w Drugiej Rzeczypospolitej.

Kampania wyborcza

Proces brzeski poprzedziły przyśpieszone wybory rozpisane przez prezydenta Mościckiego na 16 i 23 listopada 1930 r. W „Czarnej księdze sanacji” Sławomir Suchodolski pisał: „Podczas kampanii wyborczej dochodziło do krzyczących nadużyć i łamania prawa przez władze. Ogółem aresztowano ok. 5 tys. osób – w tym 84 byłych posłów i senatorów oraz wielu polityków kandydujących do parlamentu. Policja, ale także bojówki sanacyjne na rozkaz władz rozbijały wiece ugrupowań opozycyjnych, np. w Warszawie po manifestacji w Dolinie Szwajcarskiej policja konna i piesza zaatakowała rozchodzących się ludzi (zginęły dwie osoby, a 79 zostało rannych)”. W całym kraju wymuszano na samorządowcach deklaracje posłuszeństwa.

Tego typu praktyki szczególnie nasilone były na Kresach, gdzie lokalni działacze – w tym przedstawiciele mniejszości narodowych – musieli „dobrowolnie” zgłaszać się i podpisywać uchwały lojalnościowe. W rezultacie demokratyczny wybór został ograniczony do dwóch możliwości: poparcia BBWR lub wstrzymania się od głosowania. Co więcej, cytując za Suchodolskim, „tak jak przed wyborami w 1928, tak i teraz wywierano naciski na urzędników, aby oddawali głosy na listę rządową. Prasę opozycyjną nękano konfiskatami czasopism i nie pozwalano ugrupowaniom antysanacyjnym rozwieszać plakatów. W końcu zakazano organizowania demonstracji i wieców pod gołym niebem, a spotkania wyborcze mogły się odbywać tylko w salach”.

Nowa konstytucja, nowa ordynacja wyborcza

Trwałość sanacyjnego reżimu miała zostać zagwarantowana przez nową ustawę zasadniczą. Konstytucja z 23 kwietnia 1935 r. dawała potężne uprawnienia prezydentowi, tym samym przekształcając parlament w klub dyskusyjny. Proces wyborczy ograniczono zaś do głosowania na narzuconych przez władzę kandydatów. „W ten sposób – zauważał Wojciech Roszkowski – zakres osób wybierających senatorów w formie pośredniej zmniejszono do ok. 270 tys.”. Polska demokracja cofnęła się o kilka stuleci. Komentując przyjęcie nowej konstytucji, jeden z liderów PPS Kazimierz Czapiński trafnie zauważył: „Z demokracji nie zostało prawie nic. »Konstytucja« przybiera charakter monarchistyczny. Biurokracja uzyskuje olbrzymią władzę. Nie posuwamy się tylko tak daleko jak hitlerowska ustawa o upoważnieniach z marca 1933 r., która nadaje rządowi prawa ustawodawcze – nawet wbrew Konstytucji”. Nie tracąc czasu, obóz sanacyjny doprowadził do rozwiązania parlamentu i wyznaczenia daty nowych wyborów na 8 września 1935 r.

Zgodnie z założeniami miały one być już przeprowadzone według nowej ordynacji wyborczej. W tej sytuacji większość partii opozycyjnych ogłosiła bojkot, co prasa przychylna rządowi uznała za obranie drogi, która „wiedzie poza nawias życia”. Nową ordynację wyborczą zdecydowanie krytykowała prasa socjalistyczna. Na jej łamach podkreślano niedemokratyczny charakter głosowania, jawne finansowanie kampanii BBWR ze środków publicznych oraz brak na listach kandydatów reprezentujących robotników. Zwłaszcza to ostatnie budziło rozgoryczenie, bo BBWR przedstawiał się jako partia całego narodu. „Na przeszło 500 ustalonych kandydatur naliczyliśmy wszystkiego 12 robotniczych, w tem dwóch sekretarzy związkowych! Co najmniej tylu jest też obszarników, przeważnie z arystokracji i przeważnie na pierwszych miejscach w kolejności kandydatur. Równo tylu też znajdziemy przemysłowców”, uskarżała się „Gazeta Robotnicza”.

Obywatele do głosowania niepotrzebni

W porównaniu z wyborami z 1935 r. te sprzed siedmiu lat mogły się wydawać niezwykle demokratyczne. Rządzący zdawali sobie sprawę, że nie wszędzie mogą liczyć na powszechne poparcie, dlatego postanowili dopomóc społeczeństwu, wypełniając za nie karty do głosowania. W relacji z komisji wyborczej w Koziniętach na Kresach Józef Mackiewicz notował słowa miejscowych: „Jak tylko podejdzie stary jaki albo niepiśmienny, albo baba, tak jej zaraz wtykają starą kartkę, na przykład co już postawiony znak na Kieńcia, to jej każą jeszcze na Kamińskiego postawić kreskę”. Wiele osób odprawiono z kwitkiem, gdy okazało się, że ich głosy zostały już dawno oddane, najprawdopodobniej przez samych członków komisji.

Zapewne podobnych cudów nad urną było w skali kraju znacznie więcej. Mimo to trudno uznać wybory z 1935 r. za sukces sanacji. Już sama frekwencja, która wyniosła zaledwie 46,51%, dowodziła, że piłsudczycy nie mogli liczyć na poparcie większości społeczeństwa. Przy bojkocie wyborów przez opozycję wstrzymanie się od głosowania było bowiem jedyną formą sprzeciwu wobec rządzących. Co więcej, po śmierci marszałka w maju 1935 r., w BBWR uwidoczniły się podziały, które skutecznie osłabiały partię.

W nowym parlamencie niepodzielnie dominował BBWR. Na 208 miejsc sanatorzy zdobyli aż 153. Pozostałe objęli przedstawiciele mniejszości narodowych. Podobne proporcje zachowano w Senacie. Jedynym zaskoczeniem był brak niektórych „pewnych” kandydatów, którzy przepadli w głosowaniu. Na przykład w okręgu nr 97 w Wielkopolsce startujący z drugiego (a więc biorącego) miejsca Euzebiusz Basiński, wójt Kotlina, przegrał z Włodzimierzem Krzywoszyńskim, 32-letnim właścicielem ziemskim. Analogiczna sytuacja miała miejsce w okręgu nr 98. Z kolei w okręgu nr 99 mandatu nie otrzymał żaden z dwóch pierwszych, kojarzonych z sanacją kandydatów, tj. ani Stefan Rosada, ani Antoni Michalski.

Zamiana BBWR w Ozon

Walki wewnętrzne w obozie władzy i napięta sytuacja międzynarodowa skłoniły prezydenta Mościckiego do rozwiązania parlamentu rok przed upływem jego kadencji. Jednak wynik przyśpieszonych wyborów był znany na długo przed ich zakończeniem. Podobnie jak w 1935 r. także w listopadzie 1938 r. zwycięstwo odniosła sanacja, która jako jedyna partia wystawiła swoich kandydatów. Tym razem w miejsce skompromitowanego BBWR powołano Obóz Zjednoczenia Narodowego (OZN), wprost odwołujący się do nacjonalistycznych tendencji w polskim społeczeństwie.

W deklaracji ideowej ugrupowania popularnie nazywanego Ozonem przypomniano rolę Józefa Piłsudskiego w budowie polskiej państwowości oraz podkreślono znaczenie armii i dyscypliny dla dalszej pomyślności ojczyzny. Wprawdzie potępiano akty przemocy wobec mniejszości narodowych, jednak definitywnie odrzucano możliwość równouprawnienia kulturalnego mniejszości. Radykalizacja postaw społecznych sprzyjała władzy. Bardziej niż wysokość poparcia OZN – w końcu była to jedyna lista partyjna – liczyła się bowiem frekwencja, która tym razem podskoczyła do ponad 67%. Swoje zrobiły zastraszanie i mobilizacja obywateli wokół obozu sanacyjnego jako jedynego zdolnego poradzić sobie z narastającym kryzysem międzynarodowym. Mimo to kilku prominentnych działaczy OZN otrzymało zdumiewająco mało głosów, co dowodziło pewnego rozczarowania wyborców dotychczasową linią rządu.

Łagodna dyktatura, lecz dyktatura

Historycy zgadzają się, że kres demokracji w Polsce nastąpił w maju 1926 r. Późniejsze wybory miały charakter fasadowy, służąc jedynie legalizacji rządów obozu sanacyjnego. W celu osiągnięcia jak najlepszego wyniku władza posuwała się często do drastycznych środków, takich jak zastraszanie, pobicia, a później także aresztowania i torturowanie polityków opozycyjnych. Wypada zatem zgodzić się z prof. Friszkem, gdy mówi, że „to była dyktatura, owszem, ale nie faszystowska, choćby dlatego, że sanacja nie miała skłonności nacjonalistycznych”. Z pewnością w porównaniu z ówczesnymi Niemcami, Włochami czy Hiszpanią rządy piłsudczyków jawiły się jako wyjątkowo łagodne.

Nie zmienia to jednak faktu, że przejmując siłą władzę w 1926 r., sanacja zahamowała rozwój demokracji i czegoś, co dzisiaj nazwalibyśmy społeczeństwem obywatelskim. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że upowszechnione przez Piłsudskiego i jego sympatyków przekonanie o rządach silnej ręki jako jedynych gwarantujących spokój i bezpieczeństwo kraju odegrało pewną rolę także po wojnie, ułatwiając przejęcie aparatu państwowego przez komunistów. A i dzisiejsze utyskiwania na demokrację liberalną wydają się niepokojąco podobne do tych sprzed lat.

Krzysztof Wasilewski

Komentarze

Pozostaw komentarz:





  • Międzynarodowa Legitymacja Dziennikarska

    legitymacja Członkowie naszego stowarzyszenia mogą uzyskać legitymacje dziennikarskie (International Press Card) Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy FIJ (IFJ), z siedzibą w Brukseli.
  • POLECAMY

    Dziennikarz Olsztyński 4/2023  
    BEZPIEKA WIECZNIE ŻYWA Trafiamy na książkę Jacka Snopkiewicza „Bezpieka zbrodnia i kara?”, wydaną wprawdzie przed trzema laty, ale świeżością tematu zawsze aktualna. „Bezpieka” jest panoramą powstania i upadku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, urzędu uformowanego na wzór radziecki w czasach stalinizmu.

    Więcej...


    Wojciech Chądzyński: Wrocław, jakiego nie znacie Teksty drukowane tutaj ukazywały się najpierw w latach 80. ub. wieku we wrocławskim „Słowie Polskim”, nim zostały opublikowane po raz pierwszy w formie książkowej w 2005 roku.

    Więcej ...


    Magnat prasowy, który umarł w nędzy 17 grudnia 1910 roku ukazał się w Krakowie pierwszy numer Ilustrowanego Kuryera Codziennego – najważniejszego dziennika w historii polskiej prasy. Jego twórca – pochodzący z Mielca – Marian Dąbrowski w okresie międzywojennym stał się najpotężniejszym przedsiębiorcą branży medialnej w Europie środkowej.

    Więcej ...


    Olsztyńscy dziennikarze jako pisarze Niezwykle płodni literacko okazują się członkowie Olsztyńskiego Oddziału Stowarzyszenia. W mijającym roku ukazało się sześć nowych książek autorów z tego grona. Czym mogą się pochwalić?

    Więcej ...



    Wyścig do metali rzadkich Niedawno zainstalowany w Warszawie francuski wydawca Eric Meyer (wydawnictwo o dźwięcznej nazwie Kogut) wydał na przywitanie dwie ciekawe pozycje, z których pierwszą chcemy przedstawić dzisiaj. To Wojna o metale rzadkie francuskiego publicysty Guillaume Pitrona, jak głosi podtytuł Ukryte oblicze transformacji energetycznej i cyfrowej.

    Więcej...

     

  • RADA ETYKI MEDIÓW

  • ***

    witryna4
    To miejsce przeznaczamy na wspomnienia dziennikarzy. W ten sposób staramy się ocalić od zapomnienia to, co minęło...

    Przejdź do Witryny Dziennikarskich Wspomnień

    ***

  • PARTNERZY

    infor_logo


  • ***

  • FACEBOOK

  • ARCHIWUM

  • Fundusze UE

    Komitety Monitorujące Reprezentacja Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej jest pełnoprawny, członkiem Komitetów Monitorujących programy krajowe i programy regionalne. Aby wypełnić wszystkie wymogi postawione przed Stowarzyszeniem Dziennikarzy podajemy skład poszczególnych Komitetów Monitorujących.

    Więcej...